piątek, 14 czerwca 2013
"Koi wa Orokadearu" rozdział 9
Z samego rana obudził mnie zapach kawy. W jego szlafroku i bieliźnie zszedłem na dół do kuchni,nalałem sobie kawy, dosypałem ogromne ilości cukru i zacząłem wyjadać je łyżeczką. Słodkie strasznie, ale obudziło mnie chociaż. Izumi robiła nam akurat kanapeczki z dżemem, po czym położyła pełen talerz przed moim nosem. Było mi już obojętne, co jem i w jakich ilościach. Póki jadłem i miałem zapas energetyków lub kawy, dopóty normalnie funkcjonowałem i mogłem spokojnie przeżyć dzień.
Nie wiem, ile tych kanapek było, ale jak tylko je zjadłem, a zjadłem praktycznie wszystkie, to poczułem się jak pasztet. Jakbym ważył tonę więcej. Ale potrzebowałem tego. Od dawna nie jadłem nic normalnego. Same oszukujące moje kubki smakowe zupki, fast foody i energetyki. Postanowiłem wreszcie coś z tym zrobić i gdy tylko całe moje życie ucichnie, udam się do mamusi na domowe miso albo ramen. Może nawet uda mi się odzyskać ich zaufanie po tamtym koszmarze w szkole Satsu.
Potrzebowałem godziny, aby mój wygląd przypominał człowieka. Prysznic, ogarnięcie twarzy, zebranie dokumentów i wreszcie mogłem jechać odwiedzić Kou. Najszybciej jak mogłem dojechałem do szpitala, łamiąc chyba ze sto zakazów prędkości. Jak tak wyliczyłem, to stwierdziłem, że taniej by mi wyszło, gdybym przez całe życie był studentem najdroższych studiów świata i do tego dzień w dzień jadał w najbardziej ekskluzywnych restauracjach niż płacił za mandaty. Na moje szczęście, nigdzie nie było widać policji na drodze. Jeden plus tego dnia. Ale prawdziwy problem pojawił się dopiero w szpitalu. Nie byłem nikim z rodziny Kouichi'ego, więc nie powinienem w ogóle wchodzić do szpitala. Dobrze się stało, że jakieś pół godziny później pojawiła się pielęgniarka z dnia wczorajszego i rozpoznała mnie, a raczej moją minę zbitego psa, gdy wczoraj siedziałem przed nią dobre parę godzin, gdy badali Kou.
Pielęgniarka kazała udać mi się do sali 148 na którymś tam piętrze. Długo błądziłem, zanim znalazłem tą głupią salę. Wreszcie udało mi się przekroczyć próg szklanych drzwi i lekko je zamknąć. Cały pokój był biały lub lekko pożółkły poza niebieską piżamą Kou i jego burzą ciemnych włosów. Białe, stalowe łóżko z przerażająco białą pościelą, pożółkłe ściany jakby ktoś użył sików do malowania zamiast farby, i kilka maszyn podtrzymujących funkcje życiowe wraz z kroplówką z jakimś przezroczystym płynem. Podszedłem do łóżka i usiadłem na brzegu jego materaca, delikatnie łapiąc dłoń ukochanego i kładąc ją sobie na udzie. Gładziłem jej wierzch. Brakowało mi jego dotyku przez całą noc. Nim się odezwałem, przyjrzałem mu się dokładnie. Pod oczami miał wielkie worki, jakby nie spał od kilku dni. Jego twarz była smutna i blada. Wyglądał jak ktoś, kto już nie żyje, kto jest tu, bo musi. Żyje, bo nie ma wyboru. Miałem ochotę go jakoś pocieszyć, ale nie wiedziałem jak...
- Cześć, skarbie... - wyszeptałem cicho i uśmiechnąłem się delikatnie.
- Cześć. - powiedział równie cicho z lekką chrypą, odwracając głowę w moją stronę.
- Jak się czujesz...?
- Nie będę kłamał. Źle. Okropnie. Zresztą, widzisz jak wyglądam. -odparł z urazą i znowu wpatrywał się w okno.
- Cóż... to ja lepiej nie będę cię dobijał...
- Oj, powiedz. Nic nie dobija mnie bardziej niż ta cholerna biel i wieczna cisza.
Szczerze? Nie miałem serca, by mu o tym teraz mówić. By oskarżać go o kłamstwo. Ale jak nie teraz to kiedy? Mogę już nigdy nie mieć okazji go o to dopytać, bo w każdej chwili może zasnąć i już nigdy się nie obudzić.
- Więc... -zacząłem, wpatrując się w płyn cieknący z torebki kroplówki przez rurkę do jego żył. - Wczoraj rozmawiałem z Izumi o...waszej przeszłości... i... dowiedziałem się, że jej siostra poroniła czwórkę twoich dzieci... Dlaczego...? Dlaczego nic mi o tym nie wspominałeś...? - mój zdecydowany na początku głos zmienił się w najcichszy szept przeplatany cichym łkaniem. Trudno mi było o tym myśleć, a co dopiero powiedzieć.
- Wiedziałem, że powinienem ci o tym powiedzieć. Wcześniej czy później i tak byś się o tym dowiedział. - powiedział po chwili ciszy.- Cóż...prawda jest taka, że Kirie kręciła mnie bardziej od Izumi. Pierw byłem z Izumi po ślubie, potem Kirie miała jedną ciążę, drugą, trzecią, czwartą... Kazałem jej wszystkie poronić. Nie przyznawałem się do tych dzieci. Wreszcie powiedziała to Izumi. A prosto z domu, Izusia pobiegła do mojego gabinetu, gdzie pieprzyłem się akurat w najlepsze z sekretarką, Akari. Szczerze mówiąc, to po ostatniej ciąży Kirie mi się znudziła, a Akari ciągle narzekała, że ma mało kasy. Namówiłem ją, że dostanie kasę extra jeśli będzie się ze mną pieprzyc dzień w dzień. No i trafiliśmy na dzień, gdy Izumi nas nakryła. Potem nie wpuszczała mnie do domu przez długi czas. Mieszkałem u kumpla i tam się z nim pieprzyłem. Odkryłem, że wolę chłopców. Którejś nocy zabrał mnie do jej klubu. Trafiliśmy akurat na jej rundkę po rurze. Oczarowała mnie znowu. Następnego dnia błagałem ją, by do mnie wróciła. Pudełka z biżuterią, ciuchami i bukiety kwiatów wreszcie ją przekonały. Co z tego, że mieszkaliśmy razem i byliśmy w narzeczeństwie znowu, skoro byliśmy w otwartym związku? Ja sprowadzałem chłopców i dziwki na noc, ona w ciągu dnia. Ja w dzień pracowałem, a ona nocą bawiła się z innymi w swoim klubie, robiąc to z każdym po kolei. Potem pojawiłeś się Ty... i wszystko zaczęło się między nami psuć...zająłeś jej miejsce.
Ostatnie zdanie powiedział jakby z wyrzutem. Jakbym to ja był problemem... Jego wpatrywanie się w okno przez cały ten czas mnie wkurzało. Jakby widok za oknem był miliardy razy ciekawszy. Dobra, panoramę to miał rzeczywiście fajną, ale bez przesady!
- Wiesz.. Zmieniłeś całe moje życie w ciągu tych kilku cholernych dni... A teraz chcesz ot tak zniknąć?! Myślisz, że jak zginiesz wreszcie, to o Tobie zapomnę, jakby tych dni po prostu nie było?! Jesteś idiotą! Frajerem, totalnym chujem! Potraktowałeś te dziewczyny jak zabawki! I nie tylko je! Nie zasłużyły na takie traktowanie, rozumiesz?! Może i ja też byłem tylko zabawką dla Ciebie, frajerze?!!- wybuchnąłem i wybiegłem z sali, trzaskając szklanymi drzwiami.
Wkurzył mnie tym swoim chorym podejściem do życia. Z sekundy na sekundę mam ot tak o nim zapomnieć?! No chyba sobie śni!
Z kopa otworzyłem drzwi szpitala i pobiegłem do samochodu. Nie rozumiałem, dlaczego nadal jeździłem jego autem skoro mam swój. Najszybciej jak mogłem, pojechałem do domu, łamiąc kolejne zakazy prędkości. Wpadłem do jego domu, prawie uderzając Izumi drzwiami. Spojrzała na mnie zszokowana i chwilę potem wyszła. Nie wiem gdzie, miałem to głęboko w dupie teraz. Zatrzasnąłem drzwi i jak dziecko osunąłem się po nich na podłogę i zacząłem ryczeć. Nie wiem, jak długo tak spędziłem, zanosząc się donośnym szlochem. Miałem już dość całej tej chorej sytuacji. To było dla mnie już za dużo jak na jeden tydzień.
Musiałem się wziąć w garść. Poszedłem do jego samochodu i przeszukałem go całego. Jedyne, co znalazłem to kilka stosików numerów w schowku i pudła z zabawkami do sexu. Nie ukrywam, zrobiłem się czerwony, gdy tylko to zobaczyłem. Stwierdziłem, że samochód jednak nie da mi informacji. A przynajmniej nie wystarczająco. Kolejnym elementem poszukiwań był garaż, gdzie znalazłem jeszcze więcej numerów i zabawek, a do tego kilka pudeł ciuchów, w tym pokojówki, policjantki, pielęgniarki i inne takie. Domu już mi się obszukiwać nie chciało. To co znalazłem wystarczało mi w zupełności, by wiedzieć, że przeszukiwanie było złym pomysłem. Wyszedłem za drzwi, zamknąłem je i ruszyłem do siebie.
Ledwie przekroczyłem próg, a już zaliczyłem glebę o własne buty porozwalane w przedpokoju. Fakt, ostatni raz, gdy tu byłem, śpieszyłem się do Kou. Czas najwyższy wziąć się za jakieś porządki, ale pierw musiałem zrobić jakieś zakupy. Duże ilości ciast, zupek, słodyczy, lodów, napojów i energetyków, które ledwie dałem radę ponieść do podjazdu od sklepu, stojącego tylko 5 domów na lewo. Wszystko wrzuciłem do szafek i lodówki, zrobiłem sobie zupkę (prowizoryczny obiad) i wypiłem energetyka i stwierdziłem, że jestem gotów do całkowitego sprzątania. Pierw kuchnia, potem jadalnia, łazienka, przedpokój na dole, moja sypialnia, pokój gościnny (w sumie to nie wiem, po co mi on, skoro nikt do mnie nie przychodzi...) i na końcu przedpokój na górze. Jak o 13 zacząłem, tak o 19 skończyłem harówkę. Pudła z mangami, cosplayami, artami i całą magnaterią otaku umieściłem w pokoju gościnnym, z którego aktualnie zrobiłem składzik, czy raczej coś na jego wzór. Obiecałem sobie, że będzie to kiedyś moja pracownia. Teraz wreszcie widziałem podłogę w całym domu, nie walały się nigdzie talerzyki po ciastach i filiżanki po kawach. Dywan nie był otoczony brudnymi ciuchami, a pranie wisiało już grzecznie na balkonie.
Nie wiem, dlaczego, ale gdy sprzątam, to się uspokajam. Przynajmniej myśli mi się układają. I wtedy mnie uderzyło. Obiecałem przecież Kou, ups, Misakiemu, że cokolwiek by nie było, zostanę przy nim. A dziś się go wyparłem. No ale co miałem poradzić? To on traktuje laski jak dziwki. Mnie w sumie też tak właśnie potraktował. Może rzeczywiście byłem tylko zabawką, a te uczucia to po prostu złudzenie...?
Od zamyślań oderwał mnie dzwonek telefonu. Jeszcze go nie przeglądałem, ale pewnie poczta głosowa była zapchana. Na ekraniku poza numerem nie było nic. Miałem złe przeczucia. Ale mimo to odebrałem.
- Tanaki Shun, słucham? -powiedziałem zdecydowanym głosem.
- Dobry wieczór, pielęgniarka dyżurna, Tachibana Yoru, ze szpitala tokijskiego. Dzwonię, by powiadomić, że jest Pan natychmiast wezwany do pojawienia się w naszej placówce. Pan Misaki Kouichi jest właśnie reanimowany na sali operacyjnej.
- Ale..co się stało..? -spytałem zaniepokojonym tonem.
- Proszę się pojawić jak najszybciej. Misaki-san może tego nie przeżyć.
- Dobra... już jadę. - i rzuciłem słuchawkę na widelczyki. Zabrałem kluczyki do mojego samochodu, dowód i wybiegłem z domu. Łamiąc kolejne zakazy prędkości, dojechałem do szpitala w 10 minut, gdzie na korytarzu przy recepcji siedziała już pielęgniarka i płacząca Izumi. Od razu zaprowadziły mnie do sali operacyjnej, a raczej na balkonik z widokiem, co się tam dzieje. Z głośniczków w ścianie brzmiały ciche nuty "River Flows in You". Chciało mi się płakać. Pewnie gdybym wtedy nie zaczął się na niego wydzierać, to teraz bym nie musiał na to patrzeć. A przynajmniej miałbym jeszcze na to czas.
- Jego serce ot tak przestało bić, jak byłam na odwiedzinach.. - wyszeptała Izumi z płaczem.- Musiałam do ciebie zadzwonić... powiedzieć Ci to... ale nie miałam numeru... Na szczęście podawałeś go przy recepcji... Nie umiałam tego powiedzieć.. Poprosiłam Yoru, by ona zadzwoniła... -teraz Izumi płakała głośno, zagłuszając jakiekolwiek nuty, nawet te głośniejsze. Z oczu lały się dwa potoki łez, usta zaciśnięte w cieniuteńką kreseczkę i ciche jęki żalu. Może rzeczywiście go kochała najbardziej na świecie, a ja w tym tylko przeszkadzałem...?
Przytuliłem ją do siebie i próbowałem powstrzymać łzy. Patrzyłem za okno z balkonika na lekarzy, starających się uratować życie Misakiego. Nawet jakby im się to udało, to wiedziałem, że długo i tak nie pożyje.
Resztę wydarzeń z tamtej nocy pamiętam jak przez mgłę zasnutą smutkiem i płaczem Izumi. Patrzymy z okna, muzyka cichnie całkowicie, lekarze wynoszą ciało Misakiego z sali do kostnicy, smutne oczy lekarza patrzącego w górę na Izumi, mówiący nam na korytarzu o jego odejściu, przekazujący mi jego ostatnie słowa na kartce 'Kocham Cię. Opiekuj się Izumi. Przepraszam. Kouichi' , wypełnianie ogromnych ilości dokumentów, nieustępujący płacz Izumi, droga do zakładu pogrzebowego, wybieranie trumny i dnia, droga do mojego domu i płakanie całą noc... Nic mnie nie bolało bardziej niż głośny płacz Izumi. Współczułem jej. Mimo tego, co przeszła w całym swoim związku z Misakim. To było po prostu straszne. Uczucie, gdy najbliższa ci osoba na świecie nagle znika, zostawiając ogromną pustkę, z którą nie możesz nic zrobić. Jak w śnie, z którego nie możesz się obudzić, mimo że wiesz, że skończy się tragicznie. Jak w największym koszmarze z Jokerem w roli głównej, który pędzi na twoją śmierć.
Rano obudziłem się z opuchniętymi oczami w fotelu jadalni. W tym obok spała Izumi okryta moim ulubionym kocem. Nie chciałem jej budzić. Wyglądała słodko, a zarazem strasznie smutno... Wstałem z fotela, umyłem się na szybko i zrobiłem naleśniki z dżemem na śniadanie. Zapach kawy obudził Izumi, która chwilę później pokazała się w futrynie kuchni z opuchniętymi oczami.
-Cześć... -wyszeptałem cicho i uśmiechnąłem się delikatnie, co nie bardzo mi wyszło.
Izumi odpowiedziała mi smutnym uśmiechem. Usiadła do stołu i jak ja wczoraj zaczęła wciągać naleśniki jeden po drugim. Nalałem jej kawy i doniosłem cukier, spoglądając na zegarek. Była 11.
- Do pogrzebu jeszcze 2 godziny... Będziemy tylko my... -wyszeptałem cicho.
Potem Izumi poszła do łazienki, z której to wyszła po godzinie w mojej sukni gotyckiej lolity. Na szczęście była idealnie w jej rozmiarze. Widok był niesamowity. Słodki i smutny, oddawał to, co działo się teraz z nią samą. Pomogłem związać jej gorset i wpleść krwawe wstęgi w jej ciemne włosy. Efekt był zachwycający. Czarna suknia, ogromne ilości falbanek w odcieniach głębokiego szkarłatu, czysto szkarłatny gorset, wstęgi w kolorze krwi we włosach. Wszystko to idealnie komponowało się z jej bladą cerą. Wyglądała z lekka jak wampir, ale i tak była olśniewająca.
Natomiast ja ot tak ubrałem się cały na czarno. Czarna koszula, czarne rurki i po prostu czarne conversy. No bo po co miałem zakładać garnitur? I tak żadnego nie miałem. Praca nie wymagała, a do ślubu mi się nie śpieszyło.
Po jakiejś niecałej godzinie byliśmy na cmentarzu i podpisywaliśmy ostatnie papiery. Wybraliśmy najbliższy bramie wolny grób i zaczęła się ceremonia. Karawana trochę przyspieszała wioząc jego trumnę, ale jakoś nadążaliśmy razem z księdzem. Czułem się jak martwy, gdy grabarze wkładali pudło z drewna mahoniowego do szarego grobu, po czym zamknęli go, jakby nigdy nic. Ksiądz ględził jeszcze chwilę, po czym poszedł na zachrystię, zostawiając nas samych. Rzuciliśmy dwa bukiety białych piwonii i wróciliśmy do mojego samochodu. Siedzieliśmy tam dobre kilka minut w ciszy, aż Izumi się odezwała.
- To co teraz...? Zapomnimy o sobie...? -wyszeptała ze wzrokiem wbitym w przednią szybę mojego pickup'a.
- Nie wiem... Niby coś się rozwinęło.. Na miłość nie ma szans... Ale przyjaźnić się przecież możemy... Zresztą, i tak się stąd wyprowadzam... wrócę do rodziców...tu nie dam rady psychicznie...
- Dom Misakiego i tak sprzedam. Wracam do mieszkania przy klubie. Nie dam rady pałętać się po całym tym domu, wspominając co chwilę wszystko na nowo. Ale zostaw mi swój nowy adres. Kiedyś do ciebie wpadnę. - i uśmiechnęła się uroczo.
Siedzieliśmy tak jeszcze kilka minut, aż wreszcie zapaliłem silnik i ruszyliśmy do mnie. Pomogłem ściągnąć jej z siebie lolitkę, ubrała się w swoje ciuchy, zostawiła adres mieszkania i wyszła, mówiąc słodkie 'pyee' na do widzenia wraz z pocałunkiem na moim policzku. Sam stałem cicho w korytarzu i wlepiałem się w bluzę Kou, którą najwyraźniej musiałem wziąć ze sobą zamiast swojej. Cóż, będę miał po nim jakąś pamiątkę.
Wszedłem do garażu, wyciągnąłem wszystkie pudła i zacząłem pakować swoje rzeczy, ale zatrzymałem się w przedpokoju. No tak, powinienem zadzwonić jeszcze do matki, że wracam do domu. Podszedłem do telefonu i wybrałem numer matki. Odebrała po pierwszym sygnale, jakby czatowała przy telefonie cały czas, aż się odezwę. Powiedziałem tylko, że jutro będę się wprowadzał z powrotem i żeby szykowała obiadek już dla mnie. Usłyszałem jej śmiech i w wyobraźni zobaczyłem słodkie dołeczki, gdy się uśmiechała. Rzuciła swoje 'Kocham Cię, Shun-chan' i rozłączyła. Odłączyłem telefon i wpakowałem go do jednego z kartonów. Kartkę z adresem Izumi wsadziłem sobie do portfela i wróciłem do pakowania wszystkiego.
Nie wiem, jak długo znosiłem rzeczy z góry i wrzucałem je do przypadkowych pudeł. W każdym razie było już ciemno za oknem, gdy postanowiłem, że czas iść spać. Co dziwne spałem jak małe dziecko. W nocy kilka razy się przebudzałem z płaczem, ale zaraz potem zasypiałem znowu. Śnił mi się Kouichi, który szeptał, że mnie kocha, że tęskni, bym opiekował się Izumi, po czym znikał bez śladu.
Z samego rana wpakowałem pudła do samochodu. Nie wiem, jakim cudem, ale zmieściły się wszystkie na raz i miałem miejsce na jeszcze jedno. Upewniłem się, że wziąłem wszystko i z komórki zadzwoniłem do sprzedawcy nieruchomości. Minęło jakieś 20 minut, jak pojawił się za rogiem uliczki. Pokazałem mu cały dom, przekazałem kluczyki do niego i wbiłem tabliczkę 'na sprzedaż' przy podjeździe. Uścisnąłem mu dłoń, wsiadłem do auta i z włączoną płytą, odtworzoną na 'River Flows in You', pojechałem do domu. Matka już czekała na podjeździe. Wysiadłem z samochodu i uściskałem ją. Z jej oczu ciekły łzy jak wtedy, gdy zabierałem wszystkie swoje rzeczy.
-Witaj w domu, Shun-chan. -wyszeptała i pocałowała mnie w policzek.
Wszedłem do domu, utuliłem Satsu i rozejrzałem po całym domu. Nigdzie nie widziałem ojca.
- Nie zdążyłam ci powiedzieć... Ojciec już z nami nie mieszka. Wyprowadził się zaraz po tobie. Ale dla nas to lepiej. - powiedziała z uśmiechem na ustach. Wiedziałem, że chodziło o ciągłe kłótnie moje z ojcem, które matka zawsze musiała rozdzielać. Teraz wreszcie będzie spokojnie.
Zjedliśmy obiad, udając szczęśliwą rodzinę, potem z pomocą Satsu i mamy przeniosłem kartony z samochodu do mojego starego pokoju, który teraz wydawał się większy. Widziałem drugie drzwi.
- Dodatkowo ojciec opuścił gabinet, więc od razu wyburzyłam tą ścianę. Z naszej Satsu robi się mały budowlaniec. - i znowu się uśmiechnęła, głaszcząc córkę po włosach. Do tej pory nie widziałem Satsu w rozpuszczonych włosach, które były do pasa w kolorze ciemnej śliwki pod słońce. Może i jej czasem nienawidziłem, ale kochałem jako siostrę.
Gdy już wreszcie się rozpakowałem, zakazałem siostrze jak kiedyś wstępu do mojego pokoju i dotykania moich rzeczy bez pozwolenia, zwracając uwagę na mangi i tusze. Matka śmiała się z całej sceny, jakby to było wczoraj. Wreszcie wszystko wróciło do normy po roku mojej nieobecności.
Potem zadzwoniłem do pracy i powiedziałem sekretarce, że już jutro się pojawię z nową siłą i wytuszowaną mangą. Pisnęła mi do ucha, że jak tylko wrócę to normalnie mnie udusi ze szczęścia. Lubiłem tą cichą myszkę, która po przeczytaniu yuri robiła się wesoła. Często rysowałem jej pojedyncze arty w przerwie między jakimś shonenem. Uważałem ją za przyjaciółkę, bo mogłem powiedzieć jej wszystko, a ona mi. Znałem wszystkie jej koty: Maru, Kuroi i Tsukari. Wszystkie mnie lubiły, może dlatego, że jak trzeba było to brała je ze sobą do pracy i wpychała w mój box i kazała głaskać. Ale mimo to i tak był słodziutkie. Nigdy nie drapały przynajmniej...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz