piątek, 2 października 2015

"wolontariusz" Rozdział 3

Cały mój pogląd na osobę Adriana zmieniło się diametralnie wraz z przekroczeniem progu jego mieszkania. Utrzymane w ciemnych kolorach było wręcz mroczne. Aż trudno mi było uwierzyć, że tu mieszka tak pogodny chłopak. Salon stonowany w brązie, przedpokój w odcieniach granatu, kuchnia i łazienka w odmętach szarości, a jego pokój wręcz tonął w graficie. Przeraziło mnie to nie na żarty.
- Czy tylko ja mam wrażenie, że tu nie ma okien? - powiedziałem z przerażeniem, nie wiedząc, gdzie mam stanąć, by nic nie nadepnąć.
- Są...ale...tu po prostu jest ciemno. - wyszeptał ciszej niż mogłem usłyszeć.
Po jakiejś chwili moje oczy przywykły do ciemności otaczającej mnie z każdej strony i dostrzegałem coraz więcej szczegółów. Byłem zdziwiony własnym odkryciem. Na ścianach przedpokoju powieszone były obrazy w barwach dostosowanych do otoczenia. Im ciemniejszy pokój, tym ciemniejszy obraz, a jego kontury dało się rozróżnić jedynie za pomocą dotyku. Nieświadomie dotknąłem jednego z nich, gdy już weszliśmy do kwadratu Adriana. A uświadomiłem to sobie jedynie przez czyjąś dłoń na moim ramieniu.
- Adrian? Co Ty odpierdalasz?! - ryknąłem, może trochę zbyt agresywnie, bo pedałek od razu się odsunął z przerażeniem wymalowanym na twarzy.
Uspokoiłem się trochę i spróbowałem jakoś do niego podejść i przeprosić, ale niestety Adrian odsunął się jeszcze bardziej, znikając za czarną zasłoną okienną. Odsunąłem ją machinalnie, wpuszczając do pomieszczenia trochę światła, a w oczy rzucił mi się mały ołtarzyk. Ołtarzyk z moim zdjęciem profilowym z FB, koszulką na wf, którą zgubiłem w zeszłym roku i kilkoma innymi rzeczami, które na bank należały do mnie.
Spojrzałem na niego z obrzydzeniem i po prostu opuściłem jego mieszkanie. Nie oglądając się za siebie, wybiegłem z klatki i poleciałem wprost na przystanek. Po chwili jednak zrezygnowałem z czekania na autobus i poszedłem pieszo do domu. Cholerny ZTM jak zwykle przeciwko mnie, nawet gdy go potrzeba i jest już opóźniony w cholerę.
Nie patrząc nawet jak, obiegłem do domu. Nawet się nie zmęczyłem. Nawet zadyszki! Zaczęło mnie to trochę przerażać, bo to jednak był jakiś tam dystans. Powinienem zacząć kaszleć albo cokolwiek. Nic! Jedno wielkie gówno! Tak mi tego w tej chwili brakowało, żeby chociaż trochę się zmęczyć. A zamiast zmęczenia czułem się jakbym urodził się dzisiaj. Cholera!
Całą resztę dnia siedziałem zamknięty we własnych czterech ścianach, kursując jedynie do kibla albo do kuchni po żarcie. Siedziałem i myślałem. Co miał znaczyć ten ołtarzyk?! Przecież nie jestem gejem! Niech sobie lata za kim chce. Ale nie za mną, do cholery! I w ogóle co on niby mi miał wytłumaczyć...? Kojarzyłem, że chodziło o coś związanego z TPD...ale co, to nie miałem pojęcia.
Około północy mój móżdżek wreszcie przestał kontaktować i po prostu usnąłem. W ubraniu, bez prysznica - trudno. Odfajkuję to rano. Przecież zdążę....chyba. No ale rano pojawił się taki maluteńki problemik. Nie ma to jak zaspać i obudzić się dopiero o 8. W momencie, gdy już powinienem siedzieć na lekcji. Zresztą, kto by tam o to dbał. Natychmiast wstałem i ruszyłem pod prysznic. Typowo w domu o tej porze nie było już kompletnie nikogo. Kto by próbował mnie budzić. No bo po co. Kacpra się nie budzi, bo ugryzie, i tego typu sprawy. Szybki prysznic, pupcia niemowlęcia na policzkach, szybkie spakowanie zeszytu i długopisu i w drogę. Pod szkołą byłem już pół godziny później, więc idealnie na drugą lekcję. Do szatni nawet nie zajrzałem, bo z momentem mojego przekroczenia wejścia, rozbrzmiał jakże cholerny i głośny dzwonek. Pobiegłem na lekcję. W końcu kiedyś muszę zdążyć choć raz na lekcję bez spóźnienia.
Nauczycielka gegry była wręcz osłupiała, gdy wkroczyła do klasy, a ja już siedziałem na swoim miejscu przy oknie w ostatniej ławce. Cud świata, Atraszewski siedzi na dupie jeszcze przed wejściem belfra. To się chyba nie dzieje... Nie wierzyłem powoli sam w siebie, ale geografka nawet nie wzięła tego pod uwagę. Na szybko sprawdziła listę i zaczęła nudzić całą klasę tematem. Niby jednak jestem na mat-fizie, ale gegra na cholerę mi? Zeszyt "od wszystkiego" służył mi tylko do matmy, fizyki i ewentualnie historii. Tylko to, co mnie interesuje, reszta to jakieś mniej określone bazgroły zaczynające się gdzieś na końcu zeszytu.
Nie zauważyłem nawet, kiedy zadzwonił dzwonek. Siedziałem tak w ławce i wpatrywałem się za okno, nie słysząc nic poza własnymi myślami. Musiałem jakoś pogadać z tym kretynem i wszystko z nim wytłumaczyć, nawet jeśli nie miałem na to ochoty. Wpychając zeszyt i długopis do plecaka, usłyszałem czyjeś kroki za swoimi plecami. Nie zdążyłem się nawet obrócić, gdy na mojej ławce pojawiła się karteczka, a tajemnicze stąpanie ucichło i zniknęło. Podniosłem kartkę z biurka i wcisnąłem do kieszeni, zgarnąłem kostkę i wyszedłem z klasy. Dopiero stojąc pod oknem, rozłożyłem ją i przeczytałem.
" Wczoraj nie wyszła nam rozmowa za bardzo, więc chcę Ci to wszystko wytłumaczyć na spokojnie. Przyjdź do mnie jak znajdziesz czas dziś wieczorem. Piwo i te sprawy. A. "
No to zaczyna się moje piekło...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz