czwartek, 22 stycznia 2015

"Lustro" Rozdział 1

Kolejny piękny poranek licealisty zapowiedziałby się wręcz idealnie. Wstać, poranna toaleta, śniadanie, spakować się i wyjść do szkoły. Tak by to wyglądało, gdyby nie poranny dziennik podający znalezienie kolejnych zwłok w dzielnicy Aoyama. Każde zwłoki martwe koło godziny 3:20, zaskakująco blisko mojego domu. Każde zmasakrowane w ten sam sposób - pocięta twarz, płuca na wierzchu, oderwane paznokcie znalezione w ustach, odcięta lewa ręka i palce prawej stopy, a w obu stopach powbijane gwoździe. Na domiar złego ciało wisi zawsze na tej samej latarni, zwrócone twarzą w stronę placu zabaw, gdzie martwy bawił się jako dziecko.
Jednakże mój poranek wygląda zupełnie inaczej. Zaraz, jaki poranek. Czy 4 rano można nazwać porankiem czy jeszcze nocą? Pierwsze, co robię, to natychmiastowe wbiegnięcie do łazienki, wrzucenie koszulki do prania i ciepły prysznic. Wszystko po to, by pozbyć się śladów krwi. Po około godzinnym prysznicu mogę spokojnie wyjść czysta i powiesić pranie. Szybki spacerek na taras, rozwiesić wszystko i wrócić. Co jak co, ale jesienią potrafi być zimno. W szczególności o nieludzkiej godzinie jaką jest 5.Idą do kuchni, robię sobie śniadanie i wstawiam wodę na kawę. Jednak po chwili patrzenia na kanapkę stwierdzam, że nie jestem głodna. Mam wrażenie, że jadłam w nocy, ale tego nie pamiętam. Zalewam kawę i upijam łyk. Dolewam mleka i dosypuję 3 łyżki cukru, po czym ciągnę kolejny łyk. Stoję przy oknie, wpatrując się tępo w niebo. W ustach czuję smak krwi. Kolejny poranek od miesiąca tak wygląda, a ja nadal nie wiem, skąd bierze się ten posmak w ustach.
Patrzę na zegar ścienny. 6:17. Zaraz będę musiała wychodzić do szkoły. Z kubkiem w ręce dreptam na górę do pokoju. Czas najwyższy się ubrać. Stawiam kubek na biurku i sięgam do szafy po wieszak z mudnurkiem, a następnie rzucam go bezwładnie na łóżko. Zrzucam z siebie szlafrok i, stojąc przez chwilę w samej bieliźnie, patrzę beznamiętnym wzrokiem na strój. Pewnie gdyby nie zasłony, to zaraz ktoś by się patrzył z okien domu na przeciwko. Tymczasem jedyne, co mnie widzi, to moje odbicie w lustrze na ścianie. Zdejmuję z wieszaka spódniczkę i zakładam ją, po czym sięgam po koszulkę z krótkim rękawem. Sprawnie reguluję cały strój i sięgam po wstążkę z biurka. Podchodzę do lustra i odmierzam na szyi równo po pół wstążki, a następnie wiążę ją w idealną kokardkę. Nie za ciasno ani nie za lekko. Musi być schuldnie i przyzwoicie. Dopinam ostatni guzik koszuli u dołu i podchodzę do szafki z bielizną. Największy mój problem teraz to znalezienie jakiejkolwiek pary zakolanówek bez dziur na piętach. To mój największy wydatek w ciągu całego roku szkolnego. Nie książki, nie plecak, nie długopisy. Tylko właśnie zakolanówki. Średnio co tydzień kupuję sobie dwie lub nawet trzy nowe pary.
Wreszcie znajduję ostatnią niedziurawą parę i zakładam je szybko. Jeszcze tylko krótki przegląd w lustrze i mogę wychodzić. W locie łapię szczotkę z toaletki, rozczesuję włosy i za pomocą kolejnej fioletowej wstążki plotę z nich warkocz na lewy bok. Kolejne zerknięcie w lustro i opuszczam pokój ze spakowaną torbą. Zbiegam na dół, zakładam buty i wychodzę z domu, zamykając go na klucz. Ostatnio coraz częściej w mojej dzielnicy słyszy się o tajemniczych włamaniach. Niby mieszkam na najbardziej bezpiecznym osiedlu, ale to tylko pogłoski od starszych bab, które nie mają co robić, tylko plotkują na gankach. Już o 7 siedzą na krzesłach w ogrodach i gadają nie wiadomo o czym. Nawet teraz ruszając w drogę na pociąg, widzę zapełniony ogród sąsiadki jej ukochanymi plotkarami. Machają mi i wołają "miłego dnia", ale umiejętnie je lekceważę.
Nie lubię takich kobiet, działają mi na nerwy i to dość mocno. Ostatnio potrafiły wyprowadzić mnie z równowagi samą wzmianką na temat ojca. "Jak to tak można zostawić licealistkę samą sobie w roku szkolnym? Przecież to się nie godzi!" trajkotały, aż wreszcie wydarłam się, że to nie jest ich zasrany interes, co się dzieje w mojej rodzinie. Przyznaję, ojciec po śmierci matki rok temu wyprowadził się na drugi koniec Tokyo, by zamieszkać ze swoją kochanką. Zabrał swoje rzeczy i po prostu wyszedł. Zostawił tylko list, że mamy się o niego nie martwić i kartę, na którą miesięcznie wpłaca nam kasę. Gdyby jeszcze tylko wiedział, że teraz mieszkam sama, bo brat wyprowadził się do rodziców dziewczyny. No gdyby o tym jeszcze mama wiedziała, to by się w grobie przewróciła.
Koniec tego rozmyślania. Im częściej o tym myślę, tym bardziej mam mu to za złe, że ot tak się wyprowadził. Jakby czekał na dogodną sytuację. Nawet mu sie nie dziwię, że postanowił zniknąć, ale zachował się jak najzwyklejszy tchórz. Na szczęście dotarłam już do parku, gdzie najzwyczajniej w świecie usiadłam na ławce i...z torebki wyjęłam paczkę papierosów. W szkole są surowo zakazane, ale jakoś mało o to dbam. Może jak mnie wreszcie wyrzucą, to ojciec wykaże chociaż cień zainteresowania. Bezceremonialnie wyciągnęłam jednego fajka z paczki i wsadziłam lekko do ust. Poszukałam jeszcze chwilę zapalniczki i podpaliłam go, zaciągając się. Przechodziła jakaś pani z wózkiem. Wydawało się, że chciała się przysiąść jeszcze chwilę temu, ale widząc palącą osobę rzadko która młoda matka chce narażać dziecko na spotkanie z dymem tytoniowym. Miałam więc spokój. Oczywiście dopóki nie przyjdzie do parku patrol wyłapujący wagarowiczów.
Wyciągnęłam z torebki telefon i zerknęłam na godzinę. 7:09. Mam jeszcze trochę czasu. Na spokojnie paliłam, patrząc na liście kilka metrów nade mną. Przesłaniały delikatnie promienie słoneczne, ale te, które się przebiły, wyglądały cudownie. Zapatrzyłam się na ten widok. Chwilę potem oprzytomniałam. Dopaliłam szybko i wyrzuciłam peta gdzieś na trawę. Zanurzyłam obie dłonie w torbie i szukałam perfum lub chociaż dezodorantu. Wyciągnęłam mały psikacz i okryłam mgiełką dłonie i szyję. Chyba nie powinien nikt nic wyczuć. Przezornie rozejrzałam się po okolicy, ale nic nie wskazywało na obecność patrolu. Bardzo dobrze. Wstałam i udałam się na stację, gdzie powinnam wsiąść w pociąg do szkoły. Niby to 20 minut spacerkiem, ale wolę tam dojeżdżać, bo to jednak nie mały odcinek, a całe 4 przystanki. W kioski kupiłam jeszcze paczkę gum i w ostatniej chwili wbiegłam do wagonu. Oparłam się o słupek przy drzwiach i wetknęłam jedną gumę do ust. Musiałam chociaż zamaskować zapach papierosów, bo jednak dobrze mi w tej szkole szło.
Nie minęło 10 minut, a byłam już na miejscu. Jeszcze tylko chwila spacerku i budynek szkoły będzie wyłaniał się między drzewami rozległego parku na terenie ośrodka edukacji młodzieży. Nie lubiłam tego miejsca, tak samo jak osób z mojej klasy. Dziewczyny tylko gadały o modzie i chłopakach, a chłopaki tylko o laskach. Nie miałam więc nawet o czym z nimi gadać. Jednak pośród całej klasy był jeden chłopak, który sam z siebie rozmawiał ze mną. Nazywa się Tateyama Toru i miał już 17 lat. Z całej klasy był najstarszy, a także funkcjonował jako przewodniczący naszej klasy. To właśnie on przydzielał dzienną zmianę sprzątania sali, a ta rola zdarzyła mi się przez ostatni tydzień. Miałam tylko nadzieję, że wraz z wejściem do klasy moje zakolanówki były posłuszne i zaczepy nie puściły ich na wolność, bo wtedy ta rola przypadłaby mi na znacznie dłużej.
Jednakże mówiąc coś na temat Tateyamy - był bóstwem dziewczyn z mojej klasy. Przystojny, szarmancki, a do tego inteligentny i zabawny. Każdy go lubił. Pomagał na testach, dogadywał się z każdym i nigdy nikogo nie wkopał na dywanik dyrektora. Koleś idealny. Niby wszystko pięknie, jednak jego młodsza siostra nie odstępowała go na krok na przerwach. Dziewczynom rzucała złowieszcze spojrzenie, a chłopaków kopała, gdy mówili jakąś ciętą uwagę na temat jej brata. Taka właśnie była Niiya. Niby urocza i słodka, a w rzeczywistości wredna jędza.
Zwyczajnie weszłam do klasy i skierowałam się na swoje miejsce w rzędzie pod oknem w ostatniej ławce. Lubiłam to miejsce i nienawidziłam, gdy ktoś przeszkadzał mi w moim rytuale rozpakowania się.
- O, Natsume. Widzę, że dotarłaś. - odezwał się męski, a zarazem lekko chłopięcy głos.
To był właśnie Tateyama. Każdego dnia zlewał wszystkie dziewczyny, a wszystko po to, by podejść i się ze mną przywitać. Na całym ciele czułam już skupione wzroki dziewczyn, które chciały przewiercić mnie na wylot.
- Cześć, Tateyama. - rzuciłam jakby nigdy nic i wróciłam do rozpakowywania torby.
- Mam dla Ciebie dobrą wiadomość. Na ten tydzień jest inny skład sprzątania klasy i Ciebie w nim nie ma. - powiedział z lekkim uśmiechem, po czym schylił się do mojego ucha. - Ale tak na przyszłość. Nawet po użyciu perfum czuć zapach fajek.
Miałam ochotę go kopnąć w tej chwili. Jednak moje zimne usposobienie zabroniło mi tego. Spojrzałam tylko na niego z byle jakim uśmiechem i odezwałam się.
- Dziękuję, Tateyama, ale na przyszłość. Buty w tej szkole się wiąże na kokardkę, a nie wpycha jak wejdzie do buta. - rzuciłam opryskliwie.
Tateyama zrobił się różowy i odszedł do swojej ławki. Usłyszałam tylko uwagi chłopaków na mój temat. A raczej na nasz. "Znowu dała Ci kosza, co, Toru?", "nie przejmuj się, kiedyś Ci się uda!". Tak, tylko te jego próby trwają już rok. Dzięki niebiosom sensei wszedł do sali i wszyscy się uciszyli. Kolejny nudny dzień w szkole właśnie się rozpoczął.

2 komentarze:

  1. Świetnie się zaczyna, lecę czytać następną część! ; )

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie się zaczyna, lecę czytać następną część! ; )

    OdpowiedzUsuń