niedziela, 8 czerwca 2014

"Po drugiej stronie krwi" Rozdział 2

Jak zapowiedział, tak całą trasę przeszli w praktycznej ciszy. Alice co raz potykała się o korzenie, które Chesire sprytnie przeskakiwał. "Zupełnie jakby znał je na pamięć" pomyślała dziewczyna i znowu się potknęła. Tym razem chłopak z ogonem zareagował i obrócił się.
- Wysportowana to Ty nie jesteś... - mruknął z niezadowoleniem. Jednakże podszedł do niej i podał jej dłoń, którą ta uchwyciła z niemałą nieśmiałością.
Pomógł jej wstać i ruszyli dalej, kiedy to zza drzew wyskoczył w miarę znajomy dziewczynie już kształt Erina.Przeskoczył przed nimi i zniknął ponownie.
- Erin, cholero! Wróć tu i to natychmiast! - krzyknął za płaszczem kot zirytowanym głosem z pomrukami. - Co jak co, ale powinieneś pilnować swojej zguby nim ją Kości znajdą, durniu!
Czarny płaszcz okalający szczupłą sylwetkę lekko powiewał na wietrze, gdy postać chłopaka usiadła na gałęzi drzewa nad głowami podróżujących.
- I Ty mi to mówisz? Sam zgubiłeś poprzedniego Wybrańca w tym lesie i chyba nawet w tym miejscu. - rozejrzał się niepewnie.
- Jakoś nie widzę, byś był pewny swoich słów. Sam gubisz się w tym lesie kilkaset tysięcy razy dziennie. Ja przynajmniej wiem, jak wrócić do swojej Posiadłości, psie! - warknął Chesire, ostrząc szpony, na co okularnik odpowiedział wciągnięciem pistoletu. Widać było, że nie byli najlepszymi przyjaciółmi jeśli chodzi o Wybrańców, a następstwem tego może być walka.
- Um... Przestańcie... Proszę...  - jęknęła cicho Alice, zasłaniając twarz dłońmi.
Dwóch mężczyzn jakby poruszeni tym głosem natychmiast przestali ze sobą się droczyć. Spojrzeli tylko na nią zdziwieni. Mimo wszystko Wybraniec miał zdolność rozdzielenia największych sporów i to był jego cel. Przybycie do Wonderlandu i rozwiązanie kłopotu, jaki ciążył nad krainą od wieków.
- Widziałeś? Laska nas normalnie uspokoiła.... To jest właśnie chyba ta, o której gadał Zegarmistrz, co? - mruknął zadowolony Mitsuru. - Wreszcie będzie spokój, tej!
- Ta... ja i tak mam swoją robotę... Narka! - pożegnał się szybko i nagle płaszcz zniknął z krawędzi drzewa.
Kot tylko zaklął go cicho pod nosem, po czym pociągnął czarnowłosą za rękę w odpowiednią stronę. Co jak co, ale Plac Zabaw znajdował się jeszcze daleko.
Podróż dalsza przebiegła w całkowitej ciszy. Alice starała się patrzeć pod nogi, ale nie zawsze udawało jej się omijać korzenie. Jednakże Mitsuru już jakby nie zwracał na nią uwagę i szedł przed siebie. Miał swoje zadanie i czy mu się to widziało czy nie, musiał je wykonać. Wreszcie przed nimi ujawniła się brama placu i Chesire rozpromienił się.
- No nareszcie! Te małe skrzaty to właśnie Kości, o których mówiłem z Erinem, widzisz? - wskazał palcem na dwóch chłopców pilnujących bramy, którzy byli uzbrojeni w wyrzutnie rakiet. - Widzicie tą małą? - zwrócił się do nich. - Macie być dla niej skończenie mili, inaczej Lenox dowie się o kradzieży słodyczy, a Erin skopie wam te małe dupy!
- Tak jest, tatusiu! - zaśmiały się skrzaciki. Były irytujące, ale użyteczne w walkach.
Przeszli kilka kroków, gdy Alice owinęła czarna poświata, która okręcała nią niczym w balecie. Poszukiwała wyjścia, lecz zamiast niego znalazła tylko ciche łzy na policzkach.
- Nie zamocz mnie, kobieto! - wrzasnął jakiś starszy głos nad jej głową. Obcy, ale jakby znany. Niczym głos dziadka, którego Alice nie było dane poznać. Mężczyzna przytulił ją, a do jej nozdrzy dostał się zapach starego prochowca. Co dziwne, jasnofioletowego prochowca. Jedyny żywszy kolor jaki do tej pory widziała w Wonderlandzie. Zadarła głowę do góry i jej oczom ujawniła się twarz miłego człowieka o szarych, długich włosach, splecionych w warkocz. - Ty musisz być Wybranką, nie mylę się? - powiedział z uśmiechem.
Dziewczyna uspokoiła się, a łzy wyschły na jej policzkach, nawet nie naruszając mrocznego makijażu. Patrzyła na niego jeszcze przez chwilę, po czym z jej ust wydobyło się pytanie.
- M...Mary Gowland...? - spytała cicho.
- Nie Gowland, tylko Lenox. Nie jesteśmy w oficjalnej "Alicji w Krainie Czarów". Jesteśmy w Twoim świecie, skarbie. - przytulił ją do siebie mocniej. No tak, stary i milusiński dziaduś. -  Miło było mi Cię chociaż poznać, złotko. - i zniknął, zostawiając po sobie jedynie ciepło na ramionach dziewczyny.
Tymczasem Alice już patrzyła na ziemię, na której krwią malował się napis. "Have....f....fun...Alice...?" odczytała w myślach czarnowłosa i przeraziła się. Z jej nadgarstka leciała krew, która prowadziła do tego napisu. Jednakże zaraz potem coś wskoczyło na jej plecy i cały napis zniknął. Obróciła głowę, prawie zderzając się z ustami Chesire'a.
- Mówiłem Ci, że idziemy na filiżanki! Nawet za mną szłaś i nagle zniknęłaś! Niegrzeczna! - prychnął, ciągnąc ją za ramię, które jeszcze sekundkę temu krwawiło jak szalone, a które teraz było czyste.
Kot prowadził ją dalej na filiżanki. Tam dopiero wsiadła do jednej z nich i od razu zaczęła się szybko kręcić. Dziewczyna powoli traciła wolę nad całym ciałem. Wirowania nie ustawały i wreszcie jej głowa stała się zbyt ciężka, by dalej stać w pozycji pionowej i królować nad szyją. Alice czuła tylko jak powoli jej ciało opada, a oczy stają się zbyt ciężkie i wreszcie zamykają. Poczuła tylko jeszcze tyle, że w coś mocno uderzyła i wtedy jej świat zrobił się ponownie cały czarny. Straciła przytomność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz