Tak dla jasności....
Nazwiska zostały zmienione
dla nierozpoznania w nich potencjalnych osób...miejsca zostały
ujawnione zgodnie z ich istnieniem, lecz nie wszystkie
informacje dziejące się na ich terenie są prawdziwe ^^
Końcówka tej pieprzonej zimy nie
zapowiadała się za dobrze. Miałem w chuj zagrożeń, a dodatkowo z
nieodpowiedniego nie miałem jak się wydostać...poza jednym
wyjściem, którym miał być wolontariat w jednym z TPD (Towarzystwo
Przyjaciół Dzieci), który to mógłby podnieść mi to zachowanie
chociaż do poprawnego. Zależało mi strasznie na tym, by zdać, bo
szczerze mówiąc, to nie kręciło mnie siedzenie z jednymi i tymi
samymi nauczycielami czwarty rok w tych samych salach. Mieli mnie już
dość i ja ich również.
- Atraszewski, ruszyłbyś się
wreszcie i wypieprzył z tej szkoły, bo już nie daję z tobą
rady! - tak darła się polonistka.
- Czy ty zaczniesz się wreszcie
jakoś zachowywać?! Przecież to już nawet bachor wie, że jak coś
się zrobi źle, to chociaż trzeba przeprosić! - matematyczka.
- Czasem lepiej jakby cię nie było
na moich lekcjach, bo jedyne o czym wtedy marzę, to wsadzenie ci
wskaźnika w gardło, wiesz, Artaszewski? - historyk.
I tak było aż do czasu, gdy nie
odszedłem ze szkoły z paskiem na koniec i 100 % zdaną maturą.
Trzecia klasa liceum była dla mnie piekłem, a do tej pory
przepuszczali mnie tylko ze względu na siostrę i fakt, że rodzinka
sypała jak trzeba było naprawić to czy tamto. Nawet gdyby ich nie
było, to nie miałbym nic przeciwko, gdyby mnie wywalili. Bo na chuj
im uczeń, który nawet nie umie wymienić poprawnie epok czy podać
wzoru na pole koła? Nie żebym był jakimś totalnym kretynem, bo na
gimnazjalnych miałem 100 %...no ale co mi po tym, skoro liceum i
gimnazjum to dwa różne budynki, które łączy tylko wygląd
zewnętrzny i układ sal?
Oczywiście, mój rok szkolny nie
wyglądał za dobrze. Pała za pałą, a i ciągle ich przybywało
poza dobrymi ocenami z wuefu i biologii. Wakacje spędzałem całe
poza domem na imprezach albo u kumpli na orgiach. No bo po co się
uczyć do poprawki, skoro możemy się pobawić, nie? Teraz wiem, że
gdybym się wtedy chociaż uczył kilka dni, to rodzice byliby mi
wdzięczni, że ich syn zdał naprawdę, a nie dzięki „łapkom”
dla nauczycieli...
Wracając...
Był to sobie kolejny cholerny zimowy
dzień. Następnego dnia zebranie, a za dwa tygodnie wystawianie
zagrożeń i osób do powtórki. Na listach znajdowało się wszędzie
moje nazwisko, co dostrzegła cała szkoła.
-Patrz, to ten buntownik z humana.
-Ciekawe, czy i dziś zwieje.
-Jak myślisz? Przepuszczą go? Czy
raczej, ile zapłaci jego matka za maturkę?
I tak dalej. Po szkole szybko rozeszło
się, że gdyby nie płacenie rodziców, to nie przeszedłbym nawet
pierwszego semestru pierwszej klasy. Równie dobrze mogli mnie
porównywać do szkolnych dziwek, które za 5 na pustej kartce
sprawdzianu robiły laskę nauczycielom na zapleczu. No ale sorry,
nie będę obciągał staremu prykowi, czy robił minetę starej
babci, by mnie przepuścili! Co to to już przesada!
Tako więc siedziałem sobie w swojej
sali wychowawczej 106. Było...ja wiem...koło 16. Wszyscy już w
domach, a do sali wszedł jej właściciel, per profesor Artur Morak,
biolog po wieelu latach studiów, co widać było na jego twarzy. Ale
mimo twardego nauczania uczniów, umiał sprawić, że śmiałem się
na lekcji i chciałem się udzielać na biologii. Chore, co? Klasa o
profilu humanistycznym, a wychowawcą jest biolog, który nawet nie
ma pojęcia jak właściwie odmienić co po niektóre słowa, których
używa na co dzień. Ale jako jedyny, poza wuefistą, był w miarę
spoko i mogłem z nim ot tak pogadać. Lecz po dzisiejszej minie
wiedziałem, że ta rozmowa nie będzie najprzyjemniejsza...
-Dzień dobry, profesorze Morak. -
powiedziałem z uśmiechem i podniosłem się z krzesła z
szacunkiem.
-Usiądź. Nie będzie mi stał
przez cały ten wywód, jasne? Już i tak nie wiem, po co tu jesteś,
skoro i tak pewnie nie zdasz, choćbym nie wiem jak chciał cię
wybronić. Tym razem już mi się nie uda. Więc czy ci się to
podoba, do wystawienia zagrożeń twoje nazwisko ma zniknąć z
każdej jednej listy w tej szkole o zagrożeniach, jasne? Nie wiem
tylko jeszcze, co zrobimy z twoim zachowaniem...ale to się już
zaraz rozwiąże, bo samo rozwiązanie zaraz powinno przekroczyć
framugę tej sali.
-Rozumiem... - szepnąłem.
Nienawidziłem, gdy to robił. Gdy
bawił się w surowego dyrektora, po czym spoglądał z uśmiechem na
otwierające się drzwi. I fakt faktem, drzwi się otworzyły, a w
nich stanął ten szmaciarz, przewodniczący klasy.
-Ruszył byś tyłek w górę i
uszanował, że przewodniczący zechciał ci pomóc. - warknął
Morak i łaskawie uniosłem poślady w górę.
-Przynajmniej tyle na całe trzy
lata... dobra, do rzeczy. - zwrócił głowę w stronę psorka i
usiadł na krawędzie ławki najbliższej biurku nauczyciela. -
Profesorze, znalazłem rozwiązanie. Co prawda, podniesie mu ocenę
maksymalnie do poprawnego, ale dzięki temu uda mu się zdać bez
ingerencji „łapek”.
-Dobra, dobra, do rzeczy, może co?
Nie jestem zbytnio cierpliwy w stosunku do ciebie, gejuchu. -
warknąłem i przewróciłem oczami.
-Atraszewski, ogarnij się, bo
serio nie przejdziesz nigdzie dalej!- ryknął Morak i od razu się
zamknąłem.
Fakt, że Adrian Sucharek, znany dobrze
jako przewodniczący klasy 3E jak i samorządu szkolnego, jest
homoseksualistą, wiedziała cała szkoła zanim to jeszcze stało
się powszechne. Jedni go za to obrażali (jak ja), jedni to mieli
gdzieś (dziewczyny, z którymi chodził na weekendowe zakupy), a
jedni to w ogóle go za to uwielbiali (jak na przykład ci, z którymi
bawił się w pokoju samorządu po 8. lekcji dzień w dzień). W
sumie to nie miałbym nic do niego, gdyby nie był taki wywyższony.
Mógł se być nawet prezydentem Polski, a dalej bym go olewał. Ale
był fakt, którego znieść wręcz nie mogłem. Podobałem mu się.
I to o gimnazjum, gdy byliśmy razem w ostatniej klasie, a nawet w
jednej ławce. Niby przypadkowo dotykał dłonią mojego kolana, niby
przypadkiem łapał moją rękę, niby przypadkiem patrzył jak się
przebieram na wuef. Taa, przypadkiem, co? Śmiem wątpić...
-Więc pomysł jest sobie taki, by
dołączył do wolontariatu i ruszył się do TPD na Synów Pułku i
pomagał dzieciakom w biologii, bo to jedyny przedmiot z którego
ten kretyn jest dobry, a tym dzieciakom właśnie brakuje
nauczyciela biologii w ich wieku... Pan wybaczy, ale poszukują
kogoś poniżej dwudziestki. - i przesłał mu urocze spojrzenie
wraz z oczkiem. Rzygać się chce...
-No i to mi się podoba!
Atraszewski, dzisiaj idziesz tam z Sucharkiem i załatwiacie co
trzeba, jasne? A teraz spadać, mam wasze sprawdziany z powtórzeń
do przejrzenia...
-Jak słońce... - mruknąłem i
wstałem z miejsca z plecakiem na ramieniu w kierunku drzwi.
Przekroczyłem je, usłyszałem trzask i coś chwyciło mnie za
kołnierz.
-Czego, kurwa?!
-Poczekałbyś, co? To ja idę z
tobą na spacer, nie na odwrót.
-Dobra, dobra. Za 10 minut przed
szkołą się widzimy.
-Spoko... - i pognał
gdzieś...pewnie powiedzieć klientowi, że dziś się nie zabawią,
ale co mnie to?
Zszedłem na poziom szatni, do końca
korytarza, odnalazłem swoją szafkę, wrzuciłem do niej książki
poza chemią i polakiem, nałożyłem kurtkę na siebie, zamknąłem
szafkę i wyszedłem przez szatnię przed główne wejście do
szkoły. Kujona jeszcze nie było, więc nie miałem wyboru, jak na
niego poczekać. Zerknąłem okiem na pokój samorządu i już
wiedziałem, co robi. Chyba jednak nie mógł się powstrzymać, bo
właśnie chuchał na szybę, oparty o blat ławki, a od tyłu ktoś
go posuwał. Mogliby chociaż zasunąć okna, albo robić to w kącie,
żeby potem nie było, iż szkoła ma opinię burdelu. W końcu
Pawlik...czego innego można się było spodziewać?
Stałem sobie tak dobre kilka minut i
bezczelnie wpatrywałem się akurat w to okno. Minęło może...ja
wiem...? … 10 minut...?... jak się ogarnął, że to JA tam stoję
i akurat JA się patrzę. Szybko odepchnął kochanka, ogarnął się
i usłyszałem trzask drzwi dzięki otwartym oknom. Chwilę potem
dosłownie wyrósł przede mną, bo zbiegając ze schodów zaliczył
glebę na twarz.
- Coś nie bardzo się spieszyłeś
z tym swoim ukochanym... - mruknąłem i ruszyłem przed siebie.
- Czy ja ci nie mówiłem, że ja
idę z tobą, a nie ty ze mną? - warknął.
Widocznie ulatywała z niego ochota na
cokolwiek. Rozumiem, piątek, człowiek ma czas na relaks i takie
tam...a jemu akurat nie dane było nawet dokończenie dziennej porcji
dupczenia i zamiast tego musiał mnie prowadzić do cholernego TPD.
Co prawda ja też miałem o wieele ciekawsze rzeczy do roboty, jak
chociażby samo siedzenie w pokoju i słuchanie muzyki na całą
głośność. Fakt faktem, mieszkałem sam od początku liceum i mimo
obiecanek, że tak, że wrócą i nie będę musiał męczyć się z
samotnością. Ale tak szczerze mówiąc, to wolałem mieszkać sam
niż użerać się z nimi za każdą jedną jedynkę. Lepszy brak
kontaktu niż jego nadmiar.
Szliśmy tak sobie trochę truchtem do
tego cholernego ośrodka, gdy nagle Adrian się zatrzymał na chwilę.
Obrócił do mnie, po czym chyba zmienił zdanie i wrócił do
marszu, odwracając się ode mnie. Więc spacerowaliśmy dalej, aż
znaleźliśmy się pod drzwiami. Otworzył je i przepuścił mnie
pierwszego, zatrzaskując je za sobą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz