piątek, 22 listopada 2013

"Wolontariusz" rozdział 1

Wybaczcie to opóźnienie ;-; Praktycznie 5 dni równo od obiecanej daty (18 XI) , no ale ten tydzień dał trochę popalić i nie było kiedy usiąść i trzymać się z daleka od podręczników do matmy ;-; Lecz szczęście nadeszło w postaci weekendu, który mogę wam umilić tym oto nowym opkiem ^^
Tak dla jasności....
Nazwiska zostały zmienione dla nierozpoznania w nich potencjalnych osób...miejsca zostały ujawnione zgodnie z ich istnieniem, lecz nie wszystkie informacje dziejące się na ich terenie są prawdziwe ^^


Końcówka tej pieprzonej zimy nie zapowiadała się za dobrze. Miałem w chuj zagrożeń, a dodatkowo z nieodpowiedniego nie miałem jak się wydostać...poza jednym wyjściem, którym miał być wolontariat w jednym z TPD (Towarzystwo Przyjaciół Dzieci), który to mógłby podnieść mi to zachowanie chociaż do poprawnego. Zależało mi strasznie na tym, by zdać, bo szczerze mówiąc, to nie kręciło mnie siedzenie z jednymi i tymi samymi nauczycielami czwarty rok w tych samych salach. Mieli mnie już dość i ja ich również.
- Atraszewski, ruszyłbyś się wreszcie i wypieprzył z tej szkoły, bo już nie daję z tobą rady! - tak darła się polonistka.
- Czy ty zaczniesz się wreszcie jakoś zachowywać?! Przecież to już nawet bachor wie, że jak coś się zrobi źle, to chociaż trzeba przeprosić! - matematyczka.
- Czasem lepiej jakby cię nie było na moich lekcjach, bo jedyne o czym wtedy marzę, to wsadzenie ci wskaźnika w gardło, wiesz, Artaszewski? - historyk.
I tak było aż do czasu, gdy nie odszedłem ze szkoły z paskiem na koniec i 100 % zdaną maturą. Trzecia klasa liceum była dla mnie piekłem, a do tej pory przepuszczali mnie tylko ze względu na siostrę i fakt, że rodzinka sypała jak trzeba było naprawić to czy tamto. Nawet gdyby ich nie było, to nie miałbym nic przeciwko, gdyby mnie wywalili. Bo na chuj im uczeń, który nawet nie umie wymienić poprawnie epok czy podać wzoru na pole koła? Nie żebym był jakimś totalnym kretynem, bo na gimnazjalnych miałem 100 %...no ale co mi po tym, skoro liceum i gimnazjum to dwa różne budynki, które łączy tylko wygląd zewnętrzny i układ sal?
Oczywiście, mój rok szkolny nie wyglądał za dobrze. Pała za pałą, a i ciągle ich przybywało poza dobrymi ocenami z wuefu i biologii. Wakacje spędzałem całe poza domem na imprezach albo u kumpli na orgiach. No bo po co się uczyć do poprawki, skoro możemy się pobawić, nie? Teraz wiem, że gdybym się wtedy chociaż uczył kilka dni, to rodzice byliby mi wdzięczni, że ich syn zdał naprawdę, a nie dzięki „łapkom” dla nauczycieli...
Wracając...
Był to sobie kolejny cholerny zimowy dzień. Następnego dnia zebranie, a za dwa tygodnie wystawianie zagrożeń i osób do powtórki. Na listach znajdowało się wszędzie moje nazwisko, co dostrzegła cała szkoła.
-Patrz, to ten buntownik z humana.
-Ciekawe, czy i dziś zwieje.
-Jak myślisz? Przepuszczą go? Czy raczej, ile zapłaci jego matka za maturkę?
I tak dalej. Po szkole szybko rozeszło się, że gdyby nie płacenie rodziców, to nie przeszedłbym nawet pierwszego semestru pierwszej klasy. Równie dobrze mogli mnie porównywać do szkolnych dziwek, które za 5 na pustej kartce sprawdzianu robiły laskę nauczycielom na zapleczu. No ale sorry, nie będę obciągał staremu prykowi, czy robił minetę starej babci, by mnie przepuścili! Co to to już przesada!
Tako więc siedziałem sobie w swojej sali wychowawczej 106. Było...ja wiem...koło 16. Wszyscy już w domach, a do sali wszedł jej właściciel, per profesor Artur Morak, biolog po wieelu latach studiów, co widać było na jego twarzy. Ale mimo twardego nauczania uczniów, umiał sprawić, że śmiałem się na lekcji i chciałem się udzielać na biologii. Chore, co? Klasa o profilu humanistycznym, a wychowawcą jest biolog, który nawet nie ma pojęcia jak właściwie odmienić co po niektóre słowa, których używa na co dzień. Ale jako jedyny, poza wuefistą, był w miarę spoko i mogłem z nim ot tak pogadać. Lecz po dzisiejszej minie wiedziałem, że ta rozmowa nie będzie najprzyjemniejsza...
-Dzień dobry, profesorze Morak. - powiedziałem z uśmiechem i podniosłem się z krzesła z szacunkiem.
-Usiądź. Nie będzie mi stał przez cały ten wywód, jasne? Już i tak nie wiem, po co tu jesteś, skoro i tak pewnie nie zdasz, choćbym nie wiem jak chciał cię wybronić. Tym razem już mi się nie uda. Więc czy ci się to podoba, do wystawienia zagrożeń twoje nazwisko ma zniknąć z każdej jednej listy w tej szkole o zagrożeniach, jasne? Nie wiem tylko jeszcze, co zrobimy z twoim zachowaniem...ale to się już zaraz rozwiąże, bo samo rozwiązanie zaraz powinno przekroczyć framugę tej sali.
-Rozumiem... - szepnąłem.
Nienawidziłem, gdy to robił. Gdy bawił się w surowego dyrektora, po czym spoglądał z uśmiechem na otwierające się drzwi. I fakt faktem, drzwi się otworzyły, a w nich stanął ten szmaciarz, przewodniczący klasy.
-Ruszył byś tyłek w górę i uszanował, że przewodniczący zechciał ci pomóc. - warknął Morak i łaskawie uniosłem poślady w górę.
-Przynajmniej tyle na całe trzy lata... dobra, do rzeczy. - zwrócił głowę w stronę psorka i usiadł na krawędzie ławki najbliższej biurku nauczyciela. - Profesorze, znalazłem rozwiązanie. Co prawda, podniesie mu ocenę maksymalnie do poprawnego, ale dzięki temu uda mu się zdać bez ingerencji „łapek”.
-Dobra, dobra, do rzeczy, może co? Nie jestem zbytnio cierpliwy w stosunku do ciebie, gejuchu. - warknąłem i przewróciłem oczami.
-Atraszewski, ogarnij się, bo serio nie przejdziesz nigdzie dalej!- ryknął Morak i od razu się zamknąłem.
Fakt, że Adrian Sucharek, znany dobrze jako przewodniczący klasy 3E jak i samorządu szkolnego, jest homoseksualistą, wiedziała cała szkoła zanim to jeszcze stało się powszechne. Jedni go za to obrażali (jak ja), jedni to mieli gdzieś (dziewczyny, z którymi chodził na weekendowe zakupy), a jedni to w ogóle go za to uwielbiali (jak na przykład ci, z którymi bawił się w pokoju samorządu po 8. lekcji dzień w dzień). W sumie to nie miałbym nic do niego, gdyby nie był taki wywyższony. Mógł se być nawet prezydentem Polski, a dalej bym go olewał. Ale był fakt, którego znieść wręcz nie mogłem. Podobałem mu się. I to o gimnazjum, gdy byliśmy razem w ostatniej klasie, a nawet w jednej ławce. Niby przypadkowo dotykał dłonią mojego kolana, niby przypadkiem łapał moją rękę, niby przypadkiem patrzył jak się przebieram na wuef. Taa, przypadkiem, co? Śmiem wątpić...
-Więc pomysł jest sobie taki, by dołączył do wolontariatu i ruszył się do TPD na Synów Pułku i pomagał dzieciakom w biologii, bo to jedyny przedmiot z którego ten kretyn jest dobry, a tym dzieciakom właśnie brakuje nauczyciela biologii w ich wieku... Pan wybaczy, ale poszukują kogoś poniżej dwudziestki. - i przesłał mu urocze spojrzenie wraz z oczkiem. Rzygać się chce...
-No i to mi się podoba! Atraszewski, dzisiaj idziesz tam z Sucharkiem i załatwiacie co trzeba, jasne? A teraz spadać, mam wasze sprawdziany z powtórzeń do przejrzenia...
-Jak słońce... - mruknąłem i wstałem z miejsca z plecakiem na ramieniu w kierunku drzwi. Przekroczyłem je, usłyszałem trzask i coś chwyciło mnie za kołnierz.
-Czego, kurwa?!
-Poczekałbyś, co? To ja idę z tobą na spacer, nie na odwrót.
-Dobra, dobra. Za 10 minut przed szkołą się widzimy.
-Spoko... - i pognał gdzieś...pewnie powiedzieć klientowi, że dziś się nie zabawią, ale co mnie to?
Zszedłem na poziom szatni, do końca korytarza, odnalazłem swoją szafkę, wrzuciłem do niej książki poza chemią i polakiem, nałożyłem kurtkę na siebie, zamknąłem szafkę i wyszedłem przez szatnię przed główne wejście do szkoły. Kujona jeszcze nie było, więc nie miałem wyboru, jak na niego poczekać. Zerknąłem okiem na pokój samorządu i już wiedziałem, co robi. Chyba jednak nie mógł się powstrzymać, bo właśnie chuchał na szybę, oparty o blat ławki, a od tyłu ktoś go posuwał. Mogliby chociaż zasunąć okna, albo robić to w kącie, żeby potem nie było, iż szkoła ma opinię burdelu. W końcu Pawlik...czego innego można się było spodziewać?
Stałem sobie tak dobre kilka minut i bezczelnie wpatrywałem się akurat w to okno. Minęło może...ja wiem...? … 10 minut...?... jak się ogarnął, że to JA tam stoję i akurat JA się patrzę. Szybko odepchnął kochanka, ogarnął się i usłyszałem trzask drzwi dzięki otwartym oknom. Chwilę potem dosłownie wyrósł przede mną, bo zbiegając ze schodów zaliczył glebę na twarz.
- Coś nie bardzo się spieszyłeś z tym swoim ukochanym... - mruknąłem i ruszyłem przed siebie.
- Czy ja ci nie mówiłem, że ja idę z tobą, a nie ty ze mną? - warknął.
Widocznie ulatywała z niego ochota na cokolwiek. Rozumiem, piątek, człowiek ma czas na relaks i takie tam...a jemu akurat nie dane było nawet dokończenie dziennej porcji dupczenia i zamiast tego musiał mnie prowadzić do cholernego TPD. Co prawda ja też miałem o wieele ciekawsze rzeczy do roboty, jak chociażby samo siedzenie w pokoju i słuchanie muzyki na całą głośność. Fakt faktem, mieszkałem sam od początku liceum i mimo obiecanek, że tak, że wrócą i nie będę musiał męczyć się z samotnością. Ale tak szczerze mówiąc, to wolałem mieszkać sam niż użerać się z nimi za każdą jedną jedynkę. Lepszy brak kontaktu niż jego nadmiar.

Szliśmy tak sobie trochę truchtem do tego cholernego ośrodka, gdy nagle Adrian się zatrzymał na chwilę. Obrócił do mnie, po czym chyba zmienił zdanie i wrócił do marszu, odwracając się ode mnie. Więc spacerowaliśmy dalej, aż znaleźliśmy się pod drzwiami. Otworzył je i przepuścił mnie pierwszego, zatrzaskując je za sobą.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz