środa, 27 listopada 2013

"Po drugiej stronie krwi" Rozdział 1

"Witaj w swoim Wonderlandzie, Alice..."

- Wybacz, Przeszłości, nie chciałam tego wspominać...tak wyszło...
I mówiąc te słowa zrobiła kreski. Jedną. Drugą. Trzecią. I kilka innych. Aż z tych kresek powstało to imię. To imię, którego chciała unikać. Nim zauważyła, co zrobiła, krew przeciekła całą rękę spływając kroplami na spodnie i zostawiała słodkie plamki. Przed oczami widziała tylko ciemność, a w głowie cichy szum szepczący piękne słowa, które od tak dawna chciała usłyszeć.
- Nie bój się. Przecież jestem obok. Zabiorę Cię tam, gdzie będziesz bezpieczna. Tam, gdzie nikt nie usłyszy Twojego płaczu, krzyków i nie ujrzy smutku na twarzy. Jestem tu specjalnie dla Ciebie. I teraz zabiorę Cię do siebie, Alice. Do świata piekieł, gdzie będziesz już na zawsze związana ze śmiercią.
Przytrzymała się mocno płaszcza Śmierci i zniknęła po chwili z powierzchni ziemi jej dusza, zostawiając bezwładne ciało na podłodze jej pokoju. Nim ktokolwiek zauważył jej brak, nikt ani raz o niej nie wspomniał, nikt o niej nie myślał. Nikt nie chciał jej pamiętać.
Lecz schodząc to świata podziemi nie myślała o tym, czy ktoś będzie o niej myślał. Nie obchodziło już ją to. Skoro On potrafił ją odrzucić, to nie chciała rozmyślać już o zdaniu reszty świata na jej temat. Opuścili ją przyjaciele, gdy ukazała im pierwsze kreski, gdy nie dawała już rady psychicznie. Rodzice wyrzekli się jej, gdy przyszedł list od psychologa ze skierowaniem na terapię. Nawet On zostawił ją, gdy znalazł kogoś innego. Mimo tylu przyrzeczeń, że będą ze sobą na zawsze i nigdy już się nie rozdzielą, potrafił odejść tak ot, ponieważ odezwała się do niego ta, o której naprawdę śnił. Czy był wart jej uwagi...? Kiedykolwiek...?
Tego się już nie dowie, a przynajmniej nie poczuje już jego oddechu, gdy będzie to mówił, bo nawet teraz tuląc się do kruczoczarnej szaty Śmierci, nie czuła nic. Materiału. Uścisku wokół owiniętych palców. Nawet tego, że naprawdę dotyka czegokolwiek. Zostawiając swoje ciało na podłodze pokoju i udając się z tą postacią do wrót jej Wonderlandu, nie dbała o nic. Chciała zniknąć i wreszcie czuła, że jej się to udaje. Jedna jedyna rzecz, która jej wyjdzie na dobre, właśnie zaczęła się spełniać.
- Już niedługo. - szepnęła Śmierć, a Alice po raz pierwszy zwróciła uwagę na tonację i barwę głosu owej osoby. W myślach rysował się jej wzorzec idealny, Śmierć jako kościotrup. Chciała tak bardzo zdjąć z jej czaszki kaptur, ale właśnie wylądowali na smolistego koloru powierzchni i Śmierć rzuciła ją po prostu na ziemię. - Witaj w świecie zmarłych, ich największym pragnieniu, Alice...a teraz także twoim nowym domem. - i to mówiąc, rozpłynęła się w powietrzu.
Przez kilka chwil Alice siedziała otępiała na ziemi, wpatrując się w podłoże i płacząc. Dlaczego musiała znowu zostać sama? W ulubionej książce Alice miała chociaż jakieś pole widzenia, a nasza w tej chwili przed oczami miałam pustkę i ciemność z jedynym księżycem w pełni na sklepieniu nieba. Żadnych podpowiedzi, gdzie powinna się udać. Nic w stylu Zamku Serc czy Wieży Zegarowej.
Minuty mijały, a ona nadal siedziała w tym samym miejscu, starając się przyzwyczaić oczy do wszechobecnej ciemności z nadzieją, że zaraz nastanie dzień według jakiegoś porządku. Niestety, żadne światło nie nadchodziło, a dziwny szum dobiegał ze wszystkich stron. Jej ostrożność weszła na poziom najwyższy i kazała jej się rozglądać oraz być przygotowaną na jakikolwiek atak z każdej strony. Wreszcie oczy przyzwyczaiły się do otoczenia i zauważyła, gdzie się znajduje. Las pełen nagich drzew tylko pogarszał jej sytuację psychiczną, która właśnie chyliła się ku końcu wytrzymałości. Mimo wyglądu uroczej dziewczynki, Alice nie była tak silna psychicznie jak to wydawało się jej matce i reszcie dworu. W rzeczywistości była nieszczęśliwa wobec tych wszystkich lalek z uśmiechniętymi wargami, misiami pełnymi delikatności i słodkimi głosami opiekunek, które wręcz prosiły się o wybicie zębów przez to przesłodzenie.
Lecz teraz przerażało ją wszystko. Czuła nagłą potrzebę znalezienia się w otoczeniu tych wszystkich pluszaków i opiekunek, a zarazem chciała zatracić się w tej ciemności. Z jej oczu polały się dwa potoki łez. Nagimi gałęziami poruszał silny wiatr, a ją to nawet nie dotykało. Wchodząc do tego strasznego Wonderlandu, który miała w głowie przez cały czas jako swoje największe marzenie, wyzbyła się wszystkiego, od uczuć do kogokolwiek aż do odczuwania temperatury. Ciekawiła ją tylko jeszcze jedna rzecz. Upadając na smoliste podłoże, nie poczuła nic. Nie wyczuła nawet momentu, gdy wylądowali na ziemi. A powinna poczuć chociaż sam fakt, że na czymś stanęła. Pamiętała, że gdy spadali na ziemię, usłyszała głuchy odgłos, który na pewno nie należał do tupnięć o tą czarną plamę pod jej stopami. Rozejrzała się wkoło, po czym wstała i weszła w mrok lasu. Oparła się o najbliższe drzewo i zerwała z niego najniższą gałąź, która po bliższych oględzinach okazała być się igłą strzykawki.
- Jeszcze bardziej się nada. - powiedziała, uśmiechając się psychicznie, po czym zbliżyła ostre zakończenie do swojego nadgarstka.
Nie miała siły nawet na zrobienie jednego płynnego ruchu, nawet zadrapania na podkład dla najdelikatniejszego z cięć. Wreszcie zebrała w sobie całą siłę i, osunąwszy się na ziemię pod drzewem, zrobiła jedną precyzyjnie prostą kreskę na tyle głęboką, by mogła z niej polecieć krew. Ciecz rzeczywiście wyleciała z rany, ale Alice odczuła ból jak nigdy wcześniej. Rana piekła i niemiłosiernie bolała. Przez kilka długich chwil czuła co chwilę rozcinanie skóry w tym miejscu z coraz większą intensywnością. Jej oczy rozszerzyły się i poleciały kolejne dwa potoki łez, skapujących na czerwoną sukienkę.
Ból przeszywał ją na wskroś, gdy do jej uszu dobiegł niesłyszany do tej pory w Wonderlandzie szelest. Obróciła się w jego stronę i jej oczom ukazała się sylwetka oddalona może o kilka kroków od niej. Instynktownie chciała uciekać, ale gdy tylko spróbowała wstać, zawroty głowy przykuły ją z powrotem pod drzewo.
- Zaraz zginę...nie chcę...proszę...jeszcze nie teraz...chcę zrobić to sobie sama... -szeptała przez łzy strachu.
Przybysz podszedł do niej na tyle blisko, by mogła mu się lepiej trochę przyjrzeć. Od razu w oczy rzuciły się kocie uszy i ogon równie czarne jak włosy i pozostały obcisły strój z miliardem luźnych bandaży na rękach i torsie. Jego oczy miały barwę oślepiającej żółci, która kontrastowała z szerokimi źrenicami, które przecinały tęczówkę na dwie równe części.
Początkowo Alice została niezauważona, lecz ponowna próba wstanie i przypadkowe otarcie się o korę drzewa, zwróciły uwagę kota. Natychmiast obrócił się, a jego oczy szybko przeszukiwały teren w poszukiwaniu zagrożenia, napotykając przerażoną dziewczynkę w czerwieni. Kot uśmiechnął się szeroko i podszedł do niej bliżej, podając jej dłoń z długimi szponami na wierzchu.
- Witaj...Alice...nie mylę się? - powiedział przerażającą tonacją głosu, która przyprawiła dziewczynę o szybsze bicie serca. - Czyli się nie mylę, skoro Twoje oczy stały się ogromne. Oh, przepraszam, madame, gdzie moje maniery. - schował pazury i na powrót podał jej dłoń. - Może teraz?
Czerwona sukienka latała na wietrze, gdy łapiąc za jego rękę udało jej się wstać. Wcześniej nie odczuwała chłodu, ale teraz ze strachu wszystko wróciło. Przeraźliwe zimno obijało się o jej nagie przedramiona, ręce i kolana, podwijając sukienkę córki króla coraz to do góry. Próbowała się zakryć, lecz to tylko śmieszyło kota.

- Wybacz, trochę tu zimno, co? Przyzwyczaisz się...tak samo jak my przyzwyczaimy Cię do wszystkiego, w co się wplątałaś, mając za pragnienie dotarcie do swojego Wonderlandu. Wiesz, Alice? Jesteś głupia, że stworzyłaś taki świat... Ale po kolei. - przybliżył jej dłoń, która nadal spoczywała w jego uścisku, do swoich ust i zostawił na niej delikatny ślad swoich ust, łaskocząc ją przy tym wąskami na policzkach. - Jestem Mitsuru i należę do Śmiertelnego Placu Zabaw, do którego Cię teraz zabiorę, byś mogła poznać mego pana, Lenox'a. A Plac Zabaw leży tam. - powiedział i obrócił ją w odpowiednim kierunku oraz wskazał palcem w tamtą stronę na dokładny szczyt. - Co prawda właśnie stamtąd szedłem w poszukiwaniu Twojej osoby, bo ten cholerny Erin, jak go po drodze spotkałem, nie chciał mi powiedzieć, gdzie Cię zostawił. Tak, ten w czarnej szacie to właśnie był Erin. Co prawda jest z Zamku Krwi, ale akurat ze mną się lubi. Łączy nas...dość dziwna więź... Ale koniec pogaduszek! Resztę spaceru spędzimy w ciszy... - powiedział, kładąc palec z wyciągniętym pazurem na swoich ustach i ruszył, ciągnąc Alice za sobą w stronę Śmiertelnego Placu Zabaw.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz