„Zrozumiem, jeśli zechcesz zniknąć”
Opuścił ramiona i odwracając się, posłał mi smutne spojrzenie. Wyszedł jak zawsze przez taras po schodkach. Zostawił mnie samą, z nowymi łzami na policzkach. Kolejny raz opadłam na kolana.
Marzyłam, by coś wreszcie było jasne i proste do zrozumienia. Wszystko się komplikuje. Pierw kłopoty w domu, potem z Sorinozuką, a teraz jeszcze Yotaka. Za dużo naraz. Zdecydowanie za dużo. Pojawiały się myśli, że te dobre dni już się skończyły i teraz miały nadejść te złe. Obawiałam się ich. Naprawdę. Bałam się tego, co przyniosą. Że będzie jeszcze gorzej niż jest teraz. Tylko co jeszcze mogło się stać? Rodzice traktują mnie jak gówniarę, która myśli, że może wszystko. Najlepszy przyjaciel mnie opuścił, bo się zmieniłam. Nie wiem, czy mam kogoś bliskiego... Zawsze mogłabym pojechać do którejś cioci mieszkającej w Shinjuku...no ale która mnie teraz by przyjęła? Pewnie matka je wszystkie uprzedziła, że mogę się pojawić po „ucieczce”.
Nagle ciszę przedarł rosnący w głośność dzwonek mojego telefonu. Z niechęcią doczłapałam się do biurka i zdjęłam go z blatu, ocierając wierzchem drugiej dłoni oczy. Może i znaki na wyświetlaczu mówiły same za siebie, ale nie chciałam im wierzyć. Poleciały świeże potoki łez i cicho popłakując, odebrałam telefon i siedziałam w ciszy, wciskając się coraz bardziej w ką pokoju, który chciałam, by mnie połknął, wchłonął, wcielił w siebie.
− Chi....Chihiro....proszę....odezwij się do mnie....wiem, że tam jesteś...chociaż jedno słowo....błagam... - z drugiej strony dobiegł mnie cichy płacz jej słodkiego głosu. Nie zrobiłam nic, poza uciszeniem swoich westchnięć do całkowitej ciszy mając nadzieję, że weźmie to za pocztę głosową i da mi już spokój. -...Chihiro...gomenasai....już więcej tego nie zrobię...tylko błagam...odezwij się do mnie....pokaż, że żyjesz...proszę...
Więcej nie usłyszałam nic poza irytującym pikaniem na zakończenie rozmowy. Jej słowa rozbrzmiewały w mojej głowie. Naprawdę więcej tego nie zrobi czy też może mówiła ot tak, obym tylko się odezwała? Nie wiedziałam. Nie chciałam wiedzieć. Odezwanie się oznaczałoby, że poddałam się i będę na każde jej wezwanie. Nie chciałam być już zależna od kogoś. Chciałam wreszcie mieć własne zdanie i robić, co ja będę chciała, a nie to, co ktoś mi zechce narzucić.
Podpierając się o ścianę, wstałam z podłogi i chwiejnym krokiem dotarłam do drzwi. Dopiero teraz do mnie dotarło, co dzieje się na dole. Usłyszałam strzępki głośniejszych słów, ale nic poza. Rodzice znowu się kłócili, ale teraz do kłótni dołączył też Usui. Zadziwiające. On. Idealny syn, którym chwalili się na każdym kroku. A który teraz stał przed nimi praktycznie pod drzwiami mojego pokoju i się na nich darł, że robią źle. Źle, że chcą mną rządzić. Traktować mnie jak śmiecia. Jak jego póki nie zyskał posady przewodniczącego szkoły i nie dostał się na najlepsze studia Kyoto. Tego epizodu jego życia nie znałam. A może i nie chciałam go znać? Przecież miałam wtedy może 6 lat, może trochę więcej, nie pamiętam. Wtedy często się ze mną bawił i mimo zmęczenia odgrywał najcięższe role jako neandertalczyk czy wierny biały koń.
Wreszcie udało mi się usłyszeć więcej. Delikatnie nacisnęłam klamkę i otworzyłam po cichu drzwi tak, by był lekki przewiew. Na dole trzasnęło któreś okno. Nikt się tym nie przejął. Kłótnia bardziej ich obchodziła. Znowu usłyszałam słowa, których już nie chciałam nigdy słyszeć. Miałam ich dość. Po raz kolejny matka oskarżyła mnie o śmierć jej ukochanego ojca. Znowu słyszałam, że to przez moje nieupilnowanie i cholerne zabawy odłączył się kabelek od kroplówki i dziadek zamiast odpowiednio wzbogaconego w coś tam tlen, otrzymał badziewie jakim oddychamy i się udusił. Bo przecież dzieci nie powinny mieć wstępu do szpitala i takie tam. A pamiętam doskonale, że kazała mi przyjść do tego cholernego miejsca jadącego na kilometr środkami czyszczącymi i odwiedzić dziadka, dać mu otuchy i może go rozśmieszyć. A prawda jest taka, że dziadek sam nie chciał już żyć. Już wtedy wiedział, że jego płuc nie da rady nic wyleczyć i jedyne, co go uratuje, to po prostu śmierć. Bo jak uratować kogoś, kogo płuca wyglądają jak dwie sflaczałe do maksimum opony przedziurawione w każdym calu przez kule, gdy każde sklejenie taśmą natychmiast się rozwala? Tak, dziadek był po wojnach i wyszedł z nich zaledwie ze złamaną ręką w chyba sześciu miejscach. Jego płuca wyniszczył nowotwór, który przyniosła ze sobą jego trzecia żona, macocha mojej matki. Ona właśnie przekazała mu cholerne geny, bo chcieli mieć jeszcze jednego bachora na starość. Nikt nie pytał, czy laleczka nie ma może już w sobie jakiegoś cholerstwa, bo gdyby prawda wyszła na jaw wcześniej, dziadek może jeszcze by żył i to nawet z normalnymi płucami.No ale przecież. Saito Chihiro musi zawsze oberwać za wszystko. To właśnie tamtego dnia, gdy po raz pierwszy usłyszałam owe oskarżenie z ust matki, znienawidziłam wszystkich ludzi. Miałam tylko 12 lat i nienawidziłam wszystkich wkoło. Bezwzględnie na to, czy powinnam ich kochać czy co tam innego. Rodzice? A po co. Wystarczało, że lodówka była pełna, była ciepła woda i prąd. Nie potrzebowali oni mnie ani ja ich. Brata znosiłam, bo musiałam, mimo że odsunął się ode mnie po pogrzebie dziadka, bo i on mnie posądzał o to, choć nigdy o tym nie mówił... Wracając.
Nie wiem, ile spędziłam na zimnej podłodze z uchem przyciśniętym do szpary w drzwiach. Może godzinę, może dwie, może więcej. Kto by to liczył. Kłótnia zaczęła mnie nużyć. Trzasnęłam drzwiami i ruszyłam w stronę łóżka. Nie doszłam do niego i chyba walnęłam głową w jego wezgłowie, bo nagle urwał mi się film...
Obudziłam się w szpitalnym łóżku. Nie wiem nawet, jak to się stało. Po prostu. Otworzyłam oczy, a ukazała mi się maska tlenowa, a pierwszym dźwiękiem było pikanie maszyny podtrzymującej życie. Dlaczego? Co się do cholery stało?
− Chihiro...
Słysząc ciche wezwanie, odwróciłam głowę w tamtym kierunku, a raczej w stronę lewą i od razu coś mnie zabolało.
− Nie ruszaj głową. Będzie cię jeszcze bardziej boleć tylko... - powiedziała, jak się okazało, matka.
Już szykowałam w głowie odpowiedź w stylu „no co ty nie powiesz?” albo jakoś tak, ale przez maskę nie mogłam mówić. Wszystko schodziło na kilku niemych oddechach zamiast głosu.
− Wreszcie się obudziłaś. - powiedział Usui, zamykając za sobą drzwi. - Długo się nie wybudzałaś i już zaczynaliśmy popadać w obłęd. Zaraz powinien przyjść lekarz...
To jak ja długo musiałam być w stanie nieprzytomności, że użył słowa „wreszcie”? Nic nie rozumiałam. A jeszcze bardziej irytowało mnie to, że moje struny głosowe odmawiały. Drzwi otworzyły się ponownie i po chwili nad moją głową pojawił się lekarz, a raczej lekarka o długich brązowych włosach, które muskały delikatnie moje czoło. Chwila...jak bardzo musiało być źle, że nie miałam grzywki na czole...?
− No no... - szepnęła delikatnym głosem dr Samezuka, jak wyczytałam z plakietki wystającej z kieszeni. Saturacja w normie.. to też... o i jeszcze się obudziła... cudownie... -dalej szeptała do siebie z uśmiechem na ustach, jakby właśnie spełniały się jej marzenia; obróciła się do matki i Usui'a. - Prosiłabym państwa o opuszczenie sali. Chciałabym ją zbadać i potem zabrać na resztę badań, by sprawdzić czy na pewno jest już w porządku. Na jej prośbę odpowiedziało tylko kolejne szczeknięcie drzwi salki. Tępo wpatrywałam się w sufit. Nudziło mnie już leżenie w tym pokoju i bycie niemą.
− Dobra, to teraz zajmujemy się tobą. Zapewne już zauważyłaś, że nie możesz mówić. To dlatego, że do twoich płuc musieliśmy podłączyć wenflon, byś w ogóle oddychała. Niestety, trochę uszkodziło się to i tamto przy wkładaniu wenflonu i skończyłaś tak jak teraz. Ale spokojnie, za kilka dni będziesz mówić jak kiedyś, z małą różnicą...twój głos stanie się bardziej....khem...piskliwy... Ale poza tym będzie raczej dobrze. Co prawda, nie wiem jeszcze, co się dokładnie stało, bo jak cię przywieźli byłaś nieprzytomna i twoje serce nie biło, ale teraz jesteś w stanie stabilnym, to sprawdzimy wszystko
Spojrzała raz jeszcze na pikające coś, co już katowało moje uszy. Najchętniej bym wyrzuciła tą maszynę za okno. Teraz. Natychmiast. Miałam już jej dość. Nawet umrzeć pewnie mi nie pozwolili w spokoju. Banda tłumoków. Gdy raz czegoś chcą, to niech chociaż wiedzą czego. Kazali mi zniknąć, to zrobiłam co do mnie należało. Koniec rozmowy.
Doktorka zaczęła odczepiać po kolei kabelki. Maszyna ucichła. Pomogła mi wstać i usiąść na wózku. Wyprostowałam plecy według zalecenia i przesłuchała mi płuca. Coś jej nie pasowało. Poleciła pielęgniarce, którą dopiero teraz zauważyłam przy drzwiach, by zawiozła mnie na rentgen klatki piersiowej, tomografię, pobranie krwi i na wszelki wypadek na toksykologię. Grzecznie podziękowała jej za polecenia i pojechałam z nią na któreś piętro na owe badania. Po dobrej godzinie albo i więcej wróciłam do swojej sali. Jeszcze więcej pikających maszyn. Jakby jedna nie wystarczała. Pielęgniarka kazała mi się położyć, to się położyłam. Podpięła mi tylko kroplówkę z „witaminkami” do ręki i poszła gdzieś. Znowu wgapiałam się w sufit. Na jaki ch*j była mi potrzebna toksykologia?! No chyba nie myślą, że brałam narkotyki, środki nasenne czy jakieś inne gówno?! Miałam już coraz bardziej dość.
Wstałam, odpięłam kroplówkę i podeszłam do drzwi naprzeciwko łóżka, w nadziei że to kibelek. Dobrze trafiłam. Choć lekarce, która właśnie otworzyła drzwi nie bardzo się spodobało moje działanie. Załatwiłam się i najmilej jak mogłam wsadziłam z powrotem rurkę kroplówki do wenflonu w ręce i położyłam się. Zaczęło się piekło.
− Masz totalną niewydolność płuc. W moczu laboratorium nie znalazło co prawda nic, ale w krwi było sporo środków uspokajających i jakiś jeden nasenny. Mózg w normie. Masz uszkodzony odcinek szyjny, więc lekko kiwaj głową na pytania, okej? - jej spojrzenie było znaczące, więc zrobiłam co należało.
− Palisz? - „nie”.
− Pijesz? - „nie”.
− Bierzesz narkotyki? - „nie”.
− Robiłaś już to? - „nie”.
− Serio jesteś dziewicą?! - „tak”. A co se pani myśli?!
− Dobra... chciałaś się zabić? - „może”.
− Tniesz się? - „nie”, ale z chęcią spróbuję.
− No dobra.... jesteś dziwna...Zabić się chcesz, ale nie masz jak... Nawet to uszkodzenie nerwów jest dziwne, bo tak jakbyś miała pętlę na szyi, a śladów nie ma.... Twój brat znalazł cię bez pulsu na podłodze twojego pokoju nieprzytomną. Stwierdził, że usłyszał huk, a w twoim biurku policja znalazła kilka opakowań środków uspokajających i nasennych. Dodam, że były to silne środki. Ale co lepsze. W tych opakowaniach zamiast tych pigułek były antydepresanty zalecane osobom w psychiatrykach. Skąd je wzięłaś? - podała mi długopis i podkładkę.
− „Matka mi je dała, gdy miałam egzaminy. Mówiła, że jak wezmę kilka tabletek, to lepiej mi pójdzie nauka, a w rzeczywistości szłam natychmiast spać.” - kłamstwo. Przecież sama je zabrałam którejś dziewczynie Usui'a, z którą był tylko dla sadomaso.
− Uhm...rozumiem... Tym już zajmuje się policja...ja nie mam co dociekiwać. Eeem... W trakcie jest tworzenie rehabilitacji dla ciebie. W szpitalu zostaniesz przez najbliższy tydzień jakoś na obserwacji, ale na innym oddziale. Przeniesiemy cię na OIOM, bo twoje ciśnienie i oddech nie są najlepsze. Ale to się zrobi jutro. Póki co idź spać albo pogadaj z rodzinką. Nie wybudzałaś się dobre 3 dni, więc nie rób im więcej zmartwień, okej? - pokiwałam.- Spoko,to ja spadam. - i wyszła.
Nie czekałam długo, by wszedł Usui. Kiwnął mi głową. Pomachałam mu. Przysunął sobie krzesełko i usiadł, podając mi zeszyt i długopis.
− Pisz odpowiedzi. Potrzebne mi to.− „Czy to przesłuchanie?”
− Tak jakby.... Dobra, do rzeczy. Skąd je wzięłaś?
− „O czym mówisz?”
− Psychotropy, a co innego. Akarin do mnie dzwoniła i mówiła, że je u mnie zostawiła. A nazwa się zgadza.
− „Dobra, wzięłam je. I co z tego?”
− Nic, po prostu pytam. Wmówiłem jej, że pewnie zgubiła, a matka myśli, że masz ich po prostu dość. Wybacz, nic innego nie przyszło mi do głowy. Nie obrazisz się?
− „Nie. Taka jest prawda. Nienawidzę ich.”
− Nie ty jedna. - powiedział z uśmiechem.
− „Uhm... A co się stało tak w ogóle...? Bo lekarka nic mi nie powiedziała...”
− Coś jebło na górze, więc zajrzałem do ciebie. Znalazłem cię nieprzytomną i bez tętna w twoim pokoju kilka centymetrów od łóżka na podłodze. Byłaś lodowata. Nie oddychałaś. Zadzwoniłem po karetkę, a matka z ojcem dalej się kłóciła. Dopiero jak przyjechali to się przejęła. Chodzi oszalała od kilku dni, dokładnie od trzech, ale teraz jej lepiej, bo już się wybudziłaś. Boi się tylko, że będziesz miała jej za złe, że to nie ona przyszła do ciebie tylko ja.
− „Pf, nie ma na co liczyć. I tak jej nienawidzę. Znowu powiedziała, że to ja zabiłam dziadka. Ma za swoje.”
− Słyszałaś to?
− „Tak. A miałam nie? Słyszałam całą kłótnię przez uchylone drzwi. A jak chciałam się położyć, to zrobiło mi się ciemno przed oczami. Nic więcej.”
− Nie pamiętasz, że leciała ci krew? - zrobił ogromne oczy.
− „Niby skąd leciała?”
− Stąd. - powiedział, dotykając palcem kreski na moim czole. - Jebnęłaś w wezgłowie łóżka. Co prawda krwi w twoim pokoju już nie ma, bo sprzątaczka zmyła i z łóżka też. Pościel świeżutka i tak dalej...
− „Spoko”.
− Nienawidzisz jej, co?
− „Jak najbardziej”.
− Mówię o twojej dziewczynie. Widziałem cię pod szkołą, jak się całowałyście i mówiłaś jej, że ją kochasz. Nie ukryjesz tego. Mam nawet zdjęcie. - jak na zawołanie pojawił się telefon. Ujęcie z krzaków pod szkołą. Ja i Mai. Całujemy się. Po moich policzkach pociekły dwie
− „Usuń to. Natychmiast.”
Usunął. Wstał, bo otworzyły się drzwi i pokazała się mama. Wyrwał kartkę z zeszytu i zabrał ją ze sobą, zostawiając nas same. Przez kilka minut było cicho. Żadna się nie odzywała. Ja nawet nie
− „To po co przyszłaś? Bo chyba nie po to, by milczeć.”
− Ja.... przepraszam. Jestem złą matką.
− „Masz rację. Jesteś okropną matką. Matką, która nie obchodzi się własną córką.”
− Przepraszam... Lepiej wyjdę.
− „I lepiej nie wracaj.”
Wyszła. Nie przyszła do mnie już więcej nigdy w szpitalu. Ucieszyło mnie to. Co prawda przez kolejny tydzień tępo wgapiałam się w sufit na OIOM'ie, miałam setki badań i znosiłam pikania kolejnych maszyn. Nie odwiedzał mnie nikt poza Usui'em, który odgrywał teraz główną rolę dbającego o mnie. Cieszyło mnie, że jest jak kiedyś. Kiedy całe dni siedział ze mną w ogrodzie i bawiliśmy się w Alice Madness, albo chodziliśmy na placyk zabaw i huśtał mnie na huśtawkach. Kiedy całe dnie udawał idealnego brata, a nocami kuł jak szalony dla dobrych ocen. On jeden chociaż udawał, że nic się nie stało. Jeden jedyny.
Wreszcie tydzień minął i mogłam wrócić do domu. Nadal bez głosu, ale wróciłam. Łóżko rzeczywiście było wysprzątane. Krwi nigdzie nie było. Mój pokój był teraz uprzątnięty po wielu inspekcjach policji, która ani raz do mnie nie przyszła.
Ledwie przekroczyłam próg pokoju, a wpadłam do łazienki i umyłam się. Nienawidziłam zapachu szpitala. Wyszłam z wanny po dobrej godzinie czytania książki, odświeżona jak nigdy. W ulubionej piżamce opuściłam łazienkę, włożyłam cieplusie skarpetki i zeszłam na dół do kuchni. Zrobiłam sobie herbaty, zgarnęłam zupkę chińską, ciastka i wróciłam do pokoju. Położyłam wszystko na stolik obok łóżka, wzięłam lapka, wbiłam się do łóżka i z instantem w misce wzięłam się za nadrabianie zaległości. Na poczcie nic nowego poza reklamami. Anime wyszło, ale nie minęło więcej jak kilka godzin nim skończyły mi się pomysły na oglądanie. Włączyłam „Wyznania gejszy”, potem „Milenium”, a na koniec „Orphan”. Znowu nie miałam na co patrzeć. Wzięłam się za nadrabianie mang. Nic poza kilkoma godzinami. Dochodziła godzina 4 rano. Do szkoły miałam nie chodzić przez najbliższy tydzień. Tydzień nudy. Może chociaż Kurama przyjdzie z lekcjami, bym miała co robić.
Napisałam do niego maila z tym pytaniem i czekałam. Przecież no kto normalny wypisuje do ludzi o 4 nad ranem, czy przyniosą mu zeszyty?! Chyba tylko ja... Ale odpisał, że z jak największą chęcią i że jeśli chcę, to może nawet teraz to zrobić. Że niby jak? O 4 rano? Odpisał, że za jakieś 30 minut będzie na balkonie, więc mam się ubrać albo chociaż być już na balkoniku i czekać z herbatką dla niego, bo to nie będzie krótkie spotkanie, że musimy sobie wyjaśnić to i tamto...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz