niedziela, 7 kwietnia 2013
"Koi wa Orokadearu" rozdział 6
Od zamyśleń ze wzrokiem wbitym w niebo oderwało mnie uczucie wyciekania z mojego tyłka. Jak się spodziewałem, podczas mojego filozofowania nad niebem, Kouichi spuścił się we mnie i na mój tors. Po tym wszystkim opadł głucho z kolan na ścianę, z której zsunął się na lodowate kafelki. Natomiast na środku kuchni na kwadracie z zielonych płytek leżał ospermiony i znużony chudzielec. Tak, mówię o sobie. Gdy Kou ledwie łapał oddech, ja nawet nie brałem wdechów. Oddychałem małą ilością tlenu w płucach, które znajdowało się tam pewnie od rozpoczęcia filozofii, więc jego jakość była pewnie kiepska już. Było cicho, gdy nagle Kou zaczął strasznie kaszleć. Złapał się za gardło, jakby miał je zaraz sobie wyrwać. Natychmiast uniosłem się na kolana i z cieknącą spermą z tyłka, powłóczyłem się do niego pod ścianę. Położyłem rękę na jego plecach i raz na jakieś 5 sekund, lekko go klepałem. Trochę minęło nim się uspokoił, ale jednak sie udało opanować kaszel.
- Już wszystko okej? - spytałem niepewnie z nutą troski.
- T...Taa.. - wyszeptał prawie niesłyszalnie.
- Na pewno? Bo to nie brzmiało za dobrze...
Kou nie odpowiadał przez dobre kilka minut, które dłużyły się w nieskończoność. Otwierał usta, ale jakby rezygnował z odpowiedzi i natychmiast je zamykał. Wreszcie w jego oddechu nie było słychać najmniejszej skazy. Nadal nie odpowiadał, a zamiast głosu podniósł ramiona i otoczył mnie nimi. Znowu poczułem jego łzy na swojej skórze jak rano.
- Um... Kou... - odezwałem się cicho. - co się dzieje...? Proszę... Powiedz mi... Martwię się o ciebie...
Tak, powiedziałem to. W tamtej chwili poczułem się głupio. Znałem go ledwie trzy dni, a w rzeczywistości nie wiedziałem o nim autentycznie nic. Podniosłem się z podłogi i podciągnąłem go za dłonie. Weszliśmy po schodach na górę i po chwili potykania się i gubienia, trafiliśmy do łazienki. Ledwie otworzyłem drzwi do niej, a moim oczom ukazał się wspaniały widok. Płatki róż na podłodze i w wannie, oczekujące tylko na spuszczenie wody i dolania do niej olejku zapachowego, który oczekiwał na zadania na brzegu wanny. Czerwone zasłony były zasunięte i ledwie przepuszczały światło księżyca. Kilka świec czekało na zapalenie na półeczkach nad wanną, przy ogromnym lustrze obok niej i na samych brzegach wanny. Wszystko przygotowane czekało tylko na wykonanie odpowiednich ruchów i już stworzyłoby romantyczny nastrój.
- Uhh! Znowu jest wszystko gotowe...! Jak ja Cię za to kocham! - westchnąłem głośno z zadowolenia, usadziłem go na schodkach wanny i pocałowałem mocno.
Kou puścił wodę do wanny, płatki róż znajdujące się w niej zaczęły się unosić na jej powierzchni. Następnie do wody dolał trochę olejku i juz po chwili cała łazienka pachniała słodką nutą róż i cynamonu. Pociągnął mnie za rękę do siebie i pocałował namiętnie.
-W końcu jestem seme i musze dbać o swojego uke. - posłał mi jeden z tych swoich uwodzicielskich uśmiechów i przytulił.
Weszliśmy do wanny i zanurzyliśmy się w jeziorze pływających płatków. Przez kilka minut po prostu patrzyliśmy sobie w oczy i tuliliśmy się do siebie. W końcu Kou westchnął, usadowił mnie na swoich kolanach i delikatnie pocałował.
- Wiesz, Shun... - zaczął cicho. - Jest coś, o czym musze ci powiedzieć...
- Mi możesz powiedzieć o wszystkim, wiesz o tym przecież. - wyszeptałem spokojnie, a w rzeczywistości cały się bałem jego wypowiedzi.
- Bo... Tak na prawdę... to zostały mi tylko te dwa dni spokoju... a potem,, będę musiał iść do kliniki.. - wymamrotał ze łzami w oczach.
- A... ale.. Dlaczego..? -powiedziałem ledwie słyszalnym głosikiem.
I nagle wszystko do mnie dotarło. Izumi jednak chciała od niego odejść i pewnie stąd ten telefon, te wyzwiska. A te dwa dni okazały się końcem wolności. Musiałem przy nim dotrwać do końca bez względu na wszystko i wszystkich. W końcu kochałem go, a miłość zobowiązuje na swój sposób.
- Mam raka od kilku lat i nie chciałem go leczyć. A to wszystko przez Izumi. Udawała wielką miłość, a tak na prawdę to była wyłudzaczką i co noc, zamiast przepisanych ampułek wstrzykiwała mi jakieś świństwo. - powiedział i wyciągnął rękę przed moje oczy. Roiło się na niej od miejsc po wkłuciach igły...
- Czyli moje wrażenia nie były omylne... - powiedziałem sam do siebie. - Bo wtedy w tej uliczce myślałem o niej, jak o najtańszej dziwce.
- I miałeś całkowitą rację.. Ciągle się dowiadywałem, że ma kogoś na boku i dziś chciałem to zakończyć raz na zawsze, by te ostatnie dni spędzić z dala od tej oszustki.
- Na szczęście nie będziesz sam - wyszeptałem i pocałowałem delikatnie jego drżące wargi. - Mam tydzień wolnego, który chcę spędzić z tobą.
Przełożyłem nogę i usiadłem w rozkroku na jego kolanach, a ramiona standardowo zarzuciłem mu na barki. Pocałowaliśmy się namiętnie. Ręce Kou ciągle wędrowały wzdłuż moich pleców. Raz niżej, raz wyżej, aż zatrzymały się na pośladkach i macały je nachalnie.
Siedzieliśmy w wannie dobre dwie godziny, co jakiś czas dolewając ciepłej wody. Po tym czasie wyglądaliśmy jak dwa dziadki, więc przenieśliśmy się do sypialni. Oczywiście do innej, bo tamta była cała w spermie. Ta natomiast była cała niebieska, począwszy od ścian i drzwi, po meble i dodatki.
Ledwie weszliśmy do sypialni, a już byłem przyparty do ściany. Kou pocałował mnie namiętnie.
- Skoro to nasza ostatnia wspólna noc w jednym łóżku, zróbmy coś, czego nigdy nie zapomnimy. - wyszeptał mi do ucha swoim kusicielskim głosem i przygryzł je. Z zagryzienia poleciały kropelki krwi i spadły na podłogę. Prawie mdlałem. Nienawidziłem widoku krwi, nigdy. Ale musiałem się ogarnąć, przynajmniej na ten czas, kiedy on jest obok. Nie mogłem go zawieźć. W szczególności tej nocy nie mogłem niczego spieprzyć, bo to była ostatnia noc razem. Nie mogłem po prostu.
Podczas gdy ja prawie mdlałem na widok krwi na dywanie, Kou lizał moje ucho aż krew przestała cieknąć. Musiałem przygryźć wargi by nie zacząć krzyczeć z podniecenia. Kouichi z ucha zjeżdżał językiem niżej, po policzku, wzdłuż szyi i obojczyków, na których się zatrzymał i je całował, robiąc mi malinkę na karku. Wrócił się językiem do moich ust i rozdarł je nim w namiętnym pocałunku. Zarzuciłem mu ramiona na barki i odwzajemniałem pocałunki, podczas gdy jego ręce znowu wędrowały po moich plecach i znowu zatrzymały się na tyłku. Prawą ręką wodził po moim pośladku, a lewą po udzie, które zacząłem instynktownie podnosić wyżej. W końcu jego lewa ręka sięgnęła do mojego członka i zaczęła pocierać nim o swojego. Nadal byliśmy złączeni w pocałunku, gdy zacząłem piszczeć z podniecenia i gdy poleciała pierwsza porcja gorącej spermy na nasze klaty. W końcu podniósł wyżej moją nogę i wszedł we mnie, mocniej przyciskając mnie do ściany.
- Chcesz to możesz krzyczeć. Dzisiejszej nocy mam gdzieś sąsiadów i ich dzieci. - wyszeptał i znowu przywarł do mnie ustami w namiętnym pocałunku.
Kou pchał coraz mocniej w mój tyłek, więc moje myśli spadły do poziomu totalnego zboczeńca. Gdyby nie złączenie mych ust z jego w namiętnym pocałunku, krzyczałbym na cały głos z podniety.
- Ja... zaraz...! - nie dokończyłem, bo kolejna porcja spermy wylądowała na jego torsie i ściekała stróżkami po sześciopaku na jego brzuchu.
Nie musiałem długo czekać aż i on dojdzie, bo zrobił to zaraz po mnie razem z głośnym jęknięciem.
- Jesteś w tym coraz lepszy, kochanie - wyszeptał mi do ucha tym swoim kusicielskim głosem. - Doprowadzasz mnie do szaleństwa...
Wyszedł ze mnie i delikatnie postawił moje udo na podłogę. Normalnie bym został zrzucony brutalnie na ziemię, a teraz? coś uległo jednak zmianie, ale nie miałem czasu by domyślać się, co dokładnie, bo Kou zostawił delikatny pocałunek na moim czole. Zrobiłem się czerwony i spuściłem głowę w dół. Jak zawsze za pomocą dwóch palców podniósł ją do góry, rozkazując moim oczom spojrzeć w jego i delikatnie mnie pocałował.
Gdy oderwałem usta od jego ciepłych warg, przytulił mnie mocno i znowu łzy poleciały po moich plecach. Nie rozumiałem, co takiego poszło tym razem nie tak, więc po prostu odwzajemniłem uścisk i dałem mu się wypłakać. I choć dziwnym dla mnie było, by seme ot tak płakał przy swoim uke, pocałowałem go w policzek i słodkim głosikiem dziecka powiedziałem mu do ucha:
- Będzie dobrze. Póki jestem obok ciebie po prostu musi tak być. Nie opuszczę cię ani na sekundę... - przerwałem i łzy same pociekły mi z oczu. Nie rozumiem, dlaczego i ja wtedy płakałem. Powiedziałem kilka słów, jakich używa się w takich sytuacjach i się poryczałem, w dodatku nieświadomie.
Nie wiem, ile tak staliśmy od ścianą przytuleni, ale w końcu zacząłem lekko dygotać z zimna (co jak co, ale jednak byłem goły), więc przenieśliśmy się do łóżka, gdzie Kou otulił mnie swoim ramieniem i zrobiło mi się lekko cieplej. Leżeliśmy tak chwilę w pełnej ciszy, aż usłyszałem cichutkie chrapanie. Obróciłem głowę. Taaak, Kou zasnął. Wyzwoliłem się z jego uścisku, założyłem na siebie mięciutki kocyk (również niebieski jak pokój) i wyszedłem z pokoju, uważając przy otwieraniu drzwi, by nie zrobić tego za głośno. Zostawiłem otwarte drzwi i opatulony kocykiem zszedłem na dół do kuchni. Niestety, było mi trochę za zimno na bosaka po lodowatych kafelkach, więc wróciłem na górę do niebieskiej sypialni, z szafki wyciągnąłem zielone bokserki, zieloną koszulkę i jakieś tam cieplutkie skarpeteczki puchate (oczywiście to wszystko było Kou), okryłem się kocykiem i ruszyłem z powrotem na dół do kuchni.
Zaczęły zamykać mi się oczy, więc wstawiłem wodę i zrobiłem sobie mega mocnej kawy. Trochę za mocnej, ale przynajmniej mnie obudziła. Nie chciałem spać tej nocy. A gdyby Kou nagle zacząłby mnie wołać i ja bym tego nie usłyszał znużony snem? Albo gdyby coś mu się stało w nocy i ja bym nie zareagował na czas, bo bym se spał na krześle w kuchni? Co by było wtedy z moją obietnicą? Przecież nie jestem dzieckiem i słowa potrafię dotrzymać. A tego jednego musiałem dotrzymać, nawet jeśli jednak okazałoby się, że Kou ma więcej czasu i może żyć kij wie jak długo, bo już nic mu nie zagraża. Owszem, marzenia, ale jednak warto było je wtedy mieć, bo potem było tylko gorzej... Ale o tym później.
Wypiłem jedną kawę, potem drugą... trzecią... aż wreszcie poczułem cokolwiek innego poza znużeniem. Burczenie w brzusiu. No faktycznie, od wczoraj jedyne co zjadłem, to były tylko te ciasta, gdy robiłem mangę... Chociaż nie, było po północy już, więc to było przedwczoraj. Wstałem z nagrzanego moim tyłkiem siedzenia krzesła i podszedłem do szafek. Zacząłem w nich grzebać w poszukiwaniu jakichś zupek chińskich albo czegoś w tym stylu szybkich dań. Znalazłem jakieś niewiadomo co, coś co wyglądało jak paćka dla dzieci, kilka zupek Vifon’a w jakimś nieznanym mi języku (Polakiem to Shun nie był~!) i jedną w japońskim, ale była po terminie. Zaryzykowałem i przygotowałem tą poterminową. Zalałem i poczekałem kilka minut, po czym zdjąłem talerzyk z miski i spróbowałem jej. Nie była taka zła, a zapachu przeterminowania nawet nie było czuć. Lepiej powiem, była lepsza niż zwykła, normalnoterminowa zupka Vifon’a jaką kiedykolwiek jadłem.
Skończyłem jeść i nadal czułem głód. Zrobiłem sobie więc następną i nim się zorientowałem, grzebałem w poszukiwaniu makaronu w pustej misce. Nadal burczało mi w brzuchu. A może to było trawienie posiłku? Nie wiem... Nigdy jakoś nie lubiłem biologii i z niej uciekałem. Kiedyś nauczycielka straszyła mnie, że zrobią kiedyś ze mnie takiego szkieletora na pomoc naukową albo że będę żabą w kolejnym życiu i specjalnie mnie wezmą do badań, bo to nienormalne by mieć taki poziom IQ... Dobra, koniec o biologii... Więc nadal czułem potworny głód. Podszedłem do czajnika, dolałem do niego wody i na nowo go wstawiłem na ogień.
Gapiłem się na ten czajnik i gapiłem. Co chwila spoglądałem na zegar w nadziei, że minęła chociaż minuta, ale dupa z tego, bo mijało ledwie pięć sekund. Podszedłem do stołu, wstawiłem miskę i pałeczki do zlewu. Trochę były już tłuste, a nie bardzo widziało mi się z nich jeść w takim stanie. Pozbyłem się też kubka w misie i również wstawiłem go do zlewu. Wszystko pozmywałem, a woda nadal się nie gotowała. Spojrzałem na otwartą szufladę ze sztućcami, a tam niebieskie pałeczki w kokardki. Oczy zrobiły mi się większe, usta same się otworzyły.
Rzuciłem się do szuflady, wyciągnąłem niebieskie cuda i zacząłem się im przyglądać. Były takie kawaii, że po prostu szkoda mi było ich nie obejrzeć dokładnie. Oglądałem je z każdej strony, wąchałem, całowałem, macałem, krzyżowałem, układałem w palcach i tak dalej, a czajnik piszczał pewnie chwilę już, bo we framudze drzwi kuchni stanął zaspany Kou z włosami sterczącymi we wszystkie strony i patrzył na mnie jak na dziwadło. Zresztą, co ja mu się dziwiłem, wyglądałem jak dziecko, gdy tak jarałem się pałeczkami.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz